ło się. Zewnętrzny wygląd Janka i Anieli wzbudziły, widać, jego ufność. Wkrótce potem znaleźli się w hoteliku.
Już zaczęło świtać. Gospodarz wraz z rodziną żywo krzątali się dokoła „amerykanów“, jak ich nazywali już w myśli. Oddano im najładniejszy apartament, ale ledwie znaleźli się w pokoju sam na sam, Janek przekręcił klucz we drzwiach i porwał Anielę w ramiona...
— Zbytnio ryzykujesz twoją wolnością — szepnęła. — Mieścina jest malutka, a za kilka godzin wszyscy już będą wiedzieli o naszym przyjeździe.
— Nie lękaj się, moja droga, znam to otoczenie. Gdy zapragnę, mogę jeszcze się tu świetnie zabawić i doczekam się wizyty burmistrza... Zresztą, zabawimy tu dwie godziny i — wracamy do Warszawy.
Przywarł do niej i tulił ją do siebie, obsypując płomiennymi pocałunkami.
— Teraz — przebiegła jego mózg myśl — teraz, nareszcie, dopnie swego... Ach, jak długo tęsknił za tą chwilą szczęścia.. Długo... Ileż razy rezygnował! Ale teraz.. teraz... nareszcie!
Wyrzucał z siebie słowa gorące, słowa których się właściwie nie słyszy, lecz odczuwa. Przepraszał ją za zmartwienia i przykrości, których był przyczyną. Zapewniał o dozgonnej miłości, wierności tęsknocie. Przysięgał, że bez niej życie i świat nie mają dlart wartości.
Jego oczy pożerały Anjelę, która caja jakby stanęła w ogniu. Dreszcz niepohamowanej namiętności wstrząsał jej ciałem. Jej gorący oddech budził w nim utajone pragnienie.
Ale Janek silił się w podświadomości na spokój. Chciał panować nad namiętnościami, które już rozpętały w duszy burzę uczuć. Przywodził na pamięć owe chwile, kiedy potęga żądzy wyciskała na jego twarzy
Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/40
Ta strona została skorygowana.