Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/49

Ta strona została skorygowana.

wstydu połączone z bólem przeszyło jej ciało. Chciała zapomnieć że jej ojciec jest złodziejem, a ona jego córką. Teraz Janek brutalnie rzucił jej to w twarz.
Spojrzenia Janka i Anieli pokrzyżowały się. Aniela poczuła do siebie samej odrazę.
— W kim się zakochałam? — zapytywała siebie w duchu i brzydziła się własnego uczucia.
Ale Janek, którego zmysły pożerały, przesłaniając wszystko inne, wykorzystał jej zadumę, by znów porwać ją w swoje objęcia.
— Jeżeli uczynisz jeszcze jeden krok — zawołała Aniela — wybiegnę w piżamie na korytarz.
Bez słowa Janek skierował się ku wyjściu. Uiściwszy należność portierowi za pokój, Janek opuścił hotel. Był złamany i wstrząśnięty. Teraz już nie wróci do niego...
Zaraz po wyjściu Janka z pokoju, Aniela pośpiesznie ubrała się z myślą natychmiastowego powrotu do ojca.
— Dosyć! — wołał w niej zdecydowanie głos wewnętrzny. — Gdzie twój rozum, gdzie twoje oczy? On nie jest dla ciebie!...
Ale gdy Janek wrzucił jej liścik i pożegnał się z nią niemym, ale jakże wymownym spojrzeniem smutnych. błagalnych oczu, Aniela straciła pewność siebie. Podarła kopertę, z której wypadł zapisany arkusik i studolarowy banknot. Oburzyła się z powodu załączonego pieniądza, ale nie było czasu na rozmyślania. Zatopiła wzrok w liście, który brzmiał:
„Bądź zdrowa. Odchodzę tam, skąd przybyłem... Opuść natychmiast hotel. Pamiętaj, że wnet zjawi się tam policja“.
Aniela podarła liścik na małe kawałki, rzucając je na podłogę. Usiłowała to samo uczynić z banknotem gdy w tym ktoś zapukał do drzwi, a po chwili do numeru weszła pokojówka: