Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/64

Ta strona została skorygowana.

— Pan mnie szpiegował? — rzucił Żarski te słowa w twarz Wołkowowi.
— Tak samo, jak pan mnie szpiegował — odparł Wołkow.
— Jak pan śmie tak do mnie mówić? Każę pana zamknąć!...
— Niech pan spróbuje... — uśmiechnął się spokojnie Wołkow.
— Co ma oznaczać ten ton pewny siebie? Pan już od dawna wydawał mi się podejrzanym...
Aczkolwiek Wołkow przy tych słowach stracił tupet, nie dawał tego po sobie znać. Wręcz przeciwnie, zareagował odważnie:
— Pan mi się tak samo wydaje od dawna podejrzanym...
— Jeszcze dziś pana pociągnę do odpowiedzialności. Przede wszystkim za to, że pan dziś wypuścił z rąk niebezpiecznego opryszka. Zresztą wiem jeszcze więcej o panu...
Obaj przez chwilę spoglądali na siebie badawczo i z nienawiścią.
— Panu wolno było wypuścić z rąk niebezpieczną przestępczynię, bo się panu spodobała? Mogłem i ja sobie pozwolić być dżentelmenem. Wszak jesteśmy ludźmi i każdego z nas napadają chwile słabości...
— Kilkakrotnie zwalniałem tę dziewczynę dla dobra śledztwa. Chciałem w ten sposób natrafić na ślady tej bandy.
— Mnie pan takie bajdy opowiada? — wybuchnął śmiechem Wołkow. — Pan, zdaje się, zapomina, że i ja jestem policjantem i że ten trick jest mi tak samo dobrze znany, jak i panu. W takim razie ciekaw jestem, czy te sceny, jakie się rozegrały między panem a tą dziewczyną, również były przez pana wywołane dla dobra śledztwa...
Komisarz Żarski już nie wątpił, że aspirant Woł-