Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/77

Ta strona została skorygowana.

udali się do oddzielnego pokoju, w którym zamknęli się na klucz, by omówić szczegóły dalszej współpracy. Bajgełe był tym dotknięty. Bolało go, że nie został dopuszczony do tej tajemnicy. Wiercił się na krześle, zniecierpliwiony, jakby siedział na szpilkach.
Gdy nasza trójka znalazła się w zamkniętym pokoju, Wołkow naraz sobie coś przypomniał i rzekł:
— Czy mogę stąd zadzwonić?
— Proszę bardzo.
Wołkow połączył się z Urzędem Śledczym.
— Tu komisarz Wołkow. Z planu mego, niestety, nie mogę skorzystać. Dziękuję.
Krygier porozumiał się wymownym spojrzeniem z Jankiem.
— Musiałem znaleźć jakiś wykręt przed moim adiutantem. Bardzo sprytny gość. Napewmo go znacie.
— Jak się nazywa?
— Wasz świat zaszczycił go przydomkiem „szczu pak“.
— Ach, Szczupak?... Znam go dobrze! — zawołał Janek. — Strzeż się przed nim! To przewrotny chłop.
— Wiem, wiem... Dlatego też kazałem mu czekać przy telefonie w moim gabinecie, aby mieć pewność, że nie będzie mnie szpiegował...
— Skoro tak się ma sprawa, nie powinieneś był stąd dzwonić. Szczupak może wpaść na ślad tej rozmowy telefonicznej — zauważył Krygjer, by tym dać Wołkowowi do zrozumienia, że nie jest zbyt mądry, zorientowany i ostrożny.
— Racja!... żałuję bardzo!... W takim razie lepiej zrobię, gdy stąd sobie już pójdę.
— Możesz zostać; nasz telefon nie jest legalnie włączony do sieci telefonicznej... Szukaj wiatru w polu...
Wołkow uspokoił się. Nie przypuszczał nawet, że jego adiutant może znaleźć inną radę dla ustalenia nu-