nę“, charakterystyczną dla działaczy rewolucyjnych owych czasów. Robił raczej wrażenie przywódcy robotniczego.
Wołkow wiedział, jak należy się ucharakteryzować, by „frajery“ ustępowali mu z drogi, a ludzie nocy uważali go za „swego“ człowieka. Był pewny, że dzisiejszego wieczora stanie się coś, co wydźwignie go wyżej na szczeblu kariery policjanta. Nie wątpił na chwilę że Żarski „zapomina się“ w towarzystwie urodziwej Anieli. Już cieszył się w duchu na myśl o nowym sukcesie. Ale, jakby na złość, w tej chwili wypłynęła w jego wyobraźni postać „zimnej kokoty“, która spoglądała na niego z ironicznym uśmiechem.
— Już najwyższy czas, bym się jej pozbył — rzekł do siebie i machinalnie namacał browning w kieszeni. — To niezawodna broń.
Z tych rozmyślań wyrwały go szybkie kroki, na odgłos których przytulił się do muru domu.
Wołkow nie wytrzymał. Z całych sił chwycił „Baj gełe“ za klapy i potrząsnął nim, niby liściem:
— Ty psie, bandyto! Ja cię nauczę!
— Nie denerwuj się. Szkoda twego zdrowia.
— Jeszcze jedno słówko, a będziesz aresztowany!
Ale Bajgele wcale nie uląkł się. Przeciwnie stawał się zuchwały i groźny. Nawet pchnął silnie Wołkowa tak, że ten ledwie nie zwalił się z nóg. Tego było już za wiele, dla aspiranta Wołkowa. Sięgnął po rewolwer.
— Chcesz mnie zastrzelić? Domyślam się co powiesz na swoje usprawiedliwienie: stary złodziej stawiał opór przy jego aresztowaniu.
Wołkow za sekundę miał nacisnąć cyngiel. Bajgełe byłby unieszkodliwiony i zgodnie z jego przewidywaniami. Wołkow byłby usprawiedliwiony za zabójstwo przestępcy, gdyż ten stawiał opór. Wołkow chciał
Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/8
Ta strona została skorygowana.