W chwilę po tym obaj, Krygier i Janek, siedzieli w mknącej taksówce.
Także Wołkow odetchnął z ulgą gdy już ich nie było na sali dancingowej. Bał się tylko, by Szczupak nie zauważył „dyplomatów“, bo odrazu rozpoznałby w nich Krygiera i Janka. Ale na szczęście Szczupak był akurat w tej chwili zajęty...
Kilka osób „podejrzanych“ odprowadzono do aresztu „na wszelki wypadek“. Okradzioną damę Wołkow odprowadził do samochodu, oczekującego przed dancingiem. Wołkow zapewniał ambasadorową, że kradzież będzie wykryta. Bagatela, kolia wartości kilkunastu tysięcy rubli!
Zajście na dancingu wytrąciło Wołkowa z równowagi. Głowa ciążyła mu niby ołów. A dotyk kolii brylantowej parzył, niby ogień.
Wołkow przeżywał na sali dancingowej katusze. Targały nim sprzeczne uczucia. Na początku usiłował podrzucić klejnot i zawołać, że go znalazł na ziemi. Potem zachciało mu się ich zdemaskować. Ale rozsądek dyktował mu co innego. I chociaż drżał jak liść, grał swoją rolę do końca bez zarzutu. Czuł tylko, że gdyby ta zabawa z rewidowaniem gości dancingowych miała się przeciągnąć, nie wytrzymałby.
Gdy Szczupak wraz z agentami i zatrzymanymi skierował się do Urzędu Śledczego, Wołkow pod pretekstem, że musi coś załatwić urzędowo, oddalił się.
Na dworzu świtało. Wielkie miasto budziło się z fantastycznego snu, jakim jest obfitująca w liczne wydarzenia noc wielkomiejska.
Nocne ptaki pofrunęły w obawie przed promieniami słońca, które zapędzało elementy przestępcze do nor i melin.
Wołkow szedł ulicami przed siebie, bez celu. Jego doświadczone uszy policyjne podchwytywały odgłosy
Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/87
Ta strona została skorygowana.