chlebodawcy, że chleba jeść nie wolno i że jeśli złapie nas na takiem przestępstwie, wszystkie zęby nam powybija i wsadzi nas do pojedynek.
Józek przy odnoszeniu deski napełnionej chlebem mruczał zły:
— Psiakrew! Naser mater! Jo nie wytrzymam.
Namawiał mnie, by wspólnie raz dwa załatwić się z bochenkiem chleba, który ważył cztery funty, tak, by śladu po nim nie zostało.
Nie chciałem i nie mogłem się zgodzić, wiedząc już, jakie prowokacje robiono z kasiarzem. Postanowiłem najpierw zbadać, jak reszta więźniów, których tu było dwudziestu, postępuje, gdy chce zjeść trochę chleba.
Głód wzmagał się z każdą chwilą. Żołądek mój na widok takiej ilości chleba wściekał się. Próbowałem m u tłumaczyć, że tu jest więzienie Mokotowskie, a nie Czerwoniak, gdzie zajadał na piekarni, co chciał. Wszystko było jednak daremne. Żołądek mój żadnych tłumaczeń przyjąć nie chciał i męczył mnie okropnie.
Józek łapał gorący chleb z łopaty i kładł na deski. Chuchał w ręce, gdyż chleb parzył go okropnie. I wciąż, zły, wołał:
— Naser mater! Naser mater!
Wszyscy śmieli się, a jeden filut poradził mu:
— Nie wiesz, jak robić, frajerze, żeby cię nie parzyło? Nabierz do wiadra zimnej „wachy“ i wtryń za każdym razem graby, w tedy nie będzie cię parzyło.
Józek rady posłuchał. Nabrał w ody, wsadził ręce i sięgnął po bochenki, których coraz więcej gromadziło się do układania.
— O jej! Naser mater! — ryknął i zaczął biegać po piekarni wymachując rękoma.
Wszyscy śmieli się do rozpuku. Wiadomo przecież, że go teraz jeszcze więcej parzyło, niż przedtem.
Nareszcie o godzinie dziesiątej rano skończyliśmy pracę. Starszy piekarz przyniósł kilka bochenków chleba, który po pracy zawsze dostawał od werkmistrza. Rozkrajał, dzieląc według swego uznania. Naturalnie, że złodziej, za którego sam się uważał, dostał większą porcję, niż frajer. Mnie tu
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/105
Ta strona została przepisana.