wywał, bo starszy może usłyszeć w dyżurce na dole. Dyrda jednak trochę podpity, nie słuchał i śpiewał dalej:
A dieńgi wasze budut nasze. Dawaj ich siuda!
A jeśli ty mnie nie dasz,
Zastreliu tiebia siejczas,
I pogibniesz nawsiegda.
Stało się inaczej, jak się później dowiedziałem. Dyrda w miesiąc po opuszczeniu murów więziennych, został zamordowany przez swoich wspólników.
Dyrda opowiedział nam o swoich zamiarach po opuszczeniu więzienia. Najpierw, — mówił, — walnę w łeb mojej żonie, która zdradziła mnie z moim wspólnikiem. Później zaś zrobię jedną dobrą robotę na mokro i zabastuję. Dosyć już nasiedziałem się po więzieniach, trzeba na starość odpocząć.
Kolega mój, grubas, zwrócił mu uwagę:
— Wstydź się, Dyrda, żebyś ty chodził na mokrą robotę! Jesteś dobrym „urke“ i pocichu zarobisz. Jak wpadniesz, dostaniesz „gimzy“, albo „koło“. Nie, nie radzę ci tego. Żony też nie radzę ci mordować. Ona nie jest winna. Wpadłeś do więzienia za Niemców na osiem wiosenek, co równało się śmierci, więc co ona — młoda kobieta — miała zrobić? Powiedz tak prawdę, gdyby twoja żona dostała nawet choćby sześć miesięcy, czy tybyś czekał, i nie wziął innej? Zresztą zostawiłeś ją z drobnemi dziećmi, a majątku napewno nie zostało po tobie. Wiem, jakie ty hulaszcze życie prowadziłeś. Wszystko przepijałeś z kur.... Więc jakie ty masz pretensje? Daj lepiej spokój, — zakończył.
Dyrda zerwał się z łóżka, objął go za szyję i szlochając pijackiemi łzami zawołał:
— Masz rację, brachu. Ty zawsze rozsądnie mówisz. Usłucham cię, gdy wyjdę, pójdę do żony i przeproszę ją. Powiem, żeś to ty tak mi kazał postąpić.
Wszyscy mrugali do siebie znacząco, a jeden odezwał się:
— Kiedy ty wyjdziesz za bramę, a wolnościowe powietrze obejmie cię, zapomnisz o tem, co tu przyrzekłeś i zrobisz swoje. Znam cię dobrze, jesteś mściwy, jak pies, stary łobuzie. Ty w dwunastym roku zabiłeś mojego bra...