potrzebę. Przytem smacznie łykał dar Boży. Nie domyślał się nawet biedak, że ten „wcient“ jest znany panu pomocnikowi, którego więźniowie przezwali „Bazyl“.
Ów Bazyl dobrze go obserwował przez judasza i złapał go na gorącym uczynku. Werkmistrz tak go wtedy zbił, że leżał w ustępie bez przytomności ze trzy godziny, a krew waliła mu ustami. Więźniowie widząc to, zaczęli szeptać między sobą. Przybył też i felczer, obejrzał go, posmarował mu czoło jodyną i oświadczył, że napisze raport, iż ten więzień, nie chcąc pracować, symuluje, udając chorego. Widziałem też, jak ten pan „doktór“, za którego się uważał i jak kazał się tytułować, wyniósł w gazecie zawiniątko, wychodząc od pana werkmistrza. Zapewne otrzymał tam w nagrodę ze dwa świeżutkie bochenki chleba.
Czytelnik zapewne pomyśli, że gdy tak pilnowano i karano, to nikt chleba nie jadł; ale myli się okropnie. Jestem pewny, że gdyby dali więźniowi dosyta najeść się chlebem, mniej straciliby na tem. Każdy z więźniów kradł i niszczył chleb na każdym kroku. Chowano po takich dziurach, że nikomu nigdyby na myśl nie przyszło, że tam można schować coś do jedzenia. Chowali chleb w luftach, w węglu, pod drzewem, w śmieciach, w rezerwuarku ustępu. Używano różnych kombinacyj, by przeszmuglować go potem do celi i sprzedać za tytoń.
Jak pracowało nas na piekarni około czterdziestu więźniów, każdy zosobna kradł dla siebie i chował do swoich kryjówek. Nikt cudzej kryjówki nie tknął. Bywało też, że jeden umawiał się z drugim i do spółki kradli chleb, by go zjeść po połowie. Chleb ważył najmniej trzy funty, a jeden nie poradziłby prędko go zjeść. Gdy zaś który nie miał wspólnika, sam zjadał wiele mógł, a resztę spuszczał z wodą w ustępie, by zatrzeć ślady.
Po skończeniu pracy przy rewizji obmacywano nas dokładnie, a jednak chleb wynoszono. Przywiązywano go sobie między nogami, na plecach, przy karku, w rękawie; używano jeszcze wielu innych oryginalnych sposobów. Nas było około czterdziestu, Bazyl był jeden. On nas pilnował, a my jego jeszcze lepiej. Zawsze udawało nam się go otumanić, nie tym sposobem, to innym.
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/119
Ta strona została przepisana.