Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/136

Ta strona została skorygowana.

mnie, a połowa do pana. Gdy zaś mnie zwolnią, pan na wolności odda mi moją część i pójdę sobie. W razie zaś, jeśli mnie nie zwolnią, będzie mi pan przynosił co zechcę do jedzenia, a później policzymy się. Zgoda, panie werkmistrzu?
— Zgoda, zgoda. Trzeba wpierw mieć te pieniądze, później już się zgodzimy. Powiedz mi, — tu przybrał zupełnie poufały ton, — co ja mam robić? No, mów już prędzej, — nalegał.
— Pan nic nie potrzebuje robić aż do odpowiedniej chwili. Ja już panu powiem, kiedy będzie trzeba iść ze mną do kotłowni, niby z koszem po węgiel, a resztę już ja załatwię.
— Nie, tego zrobić nie mogę. Jeszcze ktoś zobaczy, a wtedy będę zgubiony. Majstrzy i inżynier pilnują kotłowni, aby nikt z administracji tam się nie dostał. Chcą się sami obłowić i dlatego nie puszczają innych dozorców. Ja dobrze wiem o tem. Chciałbym mieć choćby część tego, co już wynieśli za bramę. Dwie kobiety — kasjerki siedzą przy piecach i pilnują, aby wszystko było spalone; starsza nie odchodzi ani na krok, ale młodsza biega po całem więzieniu i romansuje gdzie się da. Mogę tylko to zrobić. Ale najpierw chcę zobaczyć, czy te pieniądze są dobre. Możesz przecież przynieść trochę; a potem zobaczę.
— Dobrze, panie werkmistrzu, niech pan przyjdzie po mnie za godzinę, a ja przyniosę ze sobą kilka banknotów i przekona się pan, że warto zaryzykować.
— Więc dobrze, za godzinę przyjdę po was do celi. Pamiętajcie tylko język trzymać w porządku, to się już wszystko zrobi.
Poklepał mnie przyjaźnie po plecach, poczęstował mnie także papierosem. Podał mi nawet rękę i zadowolony odprowadził mnie do celi.

XXIV.

Kiedy przyszedłem do celi, zegar wybił drugą godzinę. W całem więzieniu panowała zła, groźna cisza, cisza, która nieraz mówi więcej od najgłośniejszego hałasu. Podobna ci-