ka śpiących więźniów; a gdy przekonał się, że śpią, rozpruł róg swojego siennika i pakując rękę aż po ramię, wyciągnął mocno sprasowaną paczkę stumarkowych banknotów. Przełamał ją napół i zawołał:
— Masz połowę paczki. — Cała paczka zawiera sto tysięcy marek. Liczyć, wiele tu jest forsy, nie warto. Jak nam się uda, będziemy mieć tego do cholery i trochę. Jak z nim dobrze załatwisz, to resztę też trzeba m u będzie zanieść. Tu w celi może być „hipisz“. A klawisze potrafią i do „dzieci“ zaglądać. Powiedz tylko teraz, jak się podzielimy dolą?
— Ja mówiłem mu, że przyniesionemi przeze mnie pieniędzmi z kotłowni podzielimy się na równe części. Sam rozumiesz, że nie mogłem mu odrazu powiedzieć, że należą jeszcze inni wspólnicy do tego interesu. Napewno nie zgodziłby się, aby kilku wiedziało o tem. Ale gdy już forsa będzie, to on będzie w mojem ręku, a wtedy wszystko mu powiem. Będzie zmuszony milczeć, gdyż na wycofanie się będzie już za późno. Będzie wtedy skakał, jak my mu zagramy. Zobaczysz...
— Pamiętaj, żeby czasami nie było odwrotnie. Wtryń mu dobrze forsy, a on zaraz przyjdzie po ciebie. Pamiętaj, żeby na jutro na pierwszą w nocy było wszystko gotowe. Mieliśmy to dziś urządzić, ale już się nie da. Więc pamiętaj...
Uścisnęliśmy sobie ręce na znak zgody i przyjaźni, poczem usiadłem na mojem łóżku czekając na przybycie werkmistrza. Nie potrzebowałem długo czekać. Godzina jeszcze nie upłynęła, a już poznałem jego ciężkie kroki, zbliżające się do celi. Po chwili byłem już na piekarni.
Nie zdążył drzwi piekarni zamknąć, gdy mignąłem mu przed oczyma paczką banknotów. Rozwarł niedowierzająco szerokie oczy i wyciągnął pożądliwie dłoń. Tę samą szeroką dłoń, która waliła po pysku więźniów za skradzenie kawałka chleba. W tej chwili wydawał mi się najpodlejszym z podłych na świecie. Czułem teraz swoją wyższość nad nim: ja jestem tym, za kogo mnie uważają, — więc bez maski. On zaś nosi maskę uczciwego człowieka i wychowawcy więźniów, a w rzeczywistości nie jest lepszy ode mnie. Wielu podobnych mu ludzi pod maskami istnieje na świecie, —
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/138
Ta strona została przepisana.