Niech mi pan przyniesie zpowrotem pieniądze, które panu dałem.
Werkmistrz zamyślił się chwilę i odparł:
— Widzisz, sprawa jest taka. Ciebie się nie obawiam...
— Trudno taką sprawę przeprowadzić bez wspólników. Pan sam to rozumie. Ale na moich wspólnikach może pan polegać, jak na mnie samym. Zresztą jeżeli pan nie chce, to nie trzeba, poradzimy sobie bez pana.
Werkmistrz wyjął zegarek i zawołał:
— Za pięć minut pierwsza! Niech się dzieje co chce, ufam ci zupełnie. Ale pamiętaj, w razie nieszczęścia nie wydaj mnie, mam żonę i dzieci. Mów, co mam robić.
Zgadłem. Wiedziałem, że gdybym zaczął nalegać, aby się nie cofnął, napewnoby się wycofał; ale jak sam mu mówiłem, że sobie bez niego poradzimy, że mamy blatnego klawisza itd., odrazu zmienił zdanie. Znając jego chciwość, byłem pewny, że nie dopuści, by drugi klawisz obłowił się przy nas. Postanowiłem także teraz być ostrożnym z forsą.
Nagle światło zgasło w calem więzieniu i zostaliśmy w ciemności. Zapaliłem prędko lampę naftową, która w ubikacjach więziennych stoi zawsze w pogotowiu. Werkmistrz stał jeszcze na tem samem miejscu, blady. Zbliżyłem się do niego.
— No, jak będzie? Puści mnie pan czy nie? Za 10 minut będę z powrotem. No, prędzej. Każda minuta jest teraz dla mnie droga. Widząc zaś jego wahanie, dodałem:
— Pół kosza forsy przytaszczę. Wszystko panu oddam. Otwórz pan już! — zawołałem wreszcie tonem rozkazującym.
Werkmistrz drżącą ręką przekręcił klucz w drzwiach. — Chwyciłem za kosz od węgla i wybiegłem rozgorączkowany w kierunku kotłowni. Pan werkmistrz niepewnym krokiem zdaleka podążył za mną.
Furtka bramy, prowadzącej do kotłowni, stała otworem. Dopadłem do miejsca, gdzie popiół wywożą z kotłowni, zbliżyłem się do umówionego miejsca, odgarnąłem trochę nogą szlaki popiołu i już rękami począłem wybierać paczki pieniędzy i wrzucać je do kosza. Oglądając się dokoła, prędkim krokiem biegłem z powrotem. Pan werkmistrz teraz biegł za mną.
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/143
Ta strona została przepisana.