Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/144

Ta strona została przepisana.

Gdy wpadłem do piekarni, gdzie drzwi były otwarte, prędkim ruchem wyrzuciłem tysiącmarkowe banknoty pod drzewo. Po chwili zdyszany wpadł „wspólnik“. Zamknął drzwi i upadł na krzesło oddychając ciężko. Podsunąłem mu kosz pod nos.
— Widzi pan, co forsy? Bogactwo. Jeszcze raz polecę. Co pan mówi?
— Nic, nic, — ledwo wykrztusił, chwytając mnie za rękaw. — Starczy dla nas. Ale to wszystko zabrać do domu?
— Zaraz, niechno pan stanie.
Werkmistrz wstał posłusznie, odpiąłem mu płaszcz i mundur. Kazałem mu zluźnić pasa i począłem mu wciskać paczki na brzuch. Obładowałem go i żartobliwie zawołałem:
— Teraz pan werkmistrz wygląda jak baba w dziewiątym miesiącu.
Spojrzał na mnie nawpół groźnie prostując całą swoją figurę, jednakże przypomniał sobie, w jakiej roli się znajduje. Spuścił więc oczy, a ja nie przestawałem naigrawać się z jego komicznego wyglądu po obładowaniu temi pieniędzmi.
— Teraz co do podziału, — zawołałem. — Zdaje się, że nie potrzebujemy się po raz drugi umawiać. Więc niech mnie pan odprowadzi do celi. Resztę niech pan schowa w dyżurce i po trochu już jutro wyniesie pan do domu.
Zakręciłem się, gdy poszedł do swojej dyżurki i ukryłem dobrze pieniądze rzucone poprzednio pod drzewo. Po chwili już zostałem odprowadzony do celi.
Tym razem jednak puścił mnie tylko na korytarz więzienny, a stamtąd inny dyżurujący dozorca odprowadził mnie do celi.
Światło elektryczne znów paliło się w calem więzieniu. Nikomu z władzy na myśl nie przyszło, co działo się w ciągu tych kilku minut, gdy światło zgasło. Tylko kilku nas więźniów wiedziało o tem, — no i pan werkmistrz także. W celi tym razem oczekiwano mnie z niepokojem. Tadek zbliżył się zaraz i pytająco patrzył na mnie. Kiwnąłem głową na znak, że wszystko w porządku.
Gdy zaś znów zasnęli ci więźniowie, którzy przebudzili się wskutek hałasu, gdy mnie wpuszczano do celi, Tadek usiadł przy mojem łóżku.