tam był nie do wytrzymania. Tam rozkuto nas i rozłożyliśmy się na podłodze. W orki z rzeczami ułożyliśmy tak, aby jeden mógł wleźć za worki i zrobić dziurę w podłodze. — W środku był z nami tylko jeden klawisz; na dachu i po bokach pilnowało jeszcze kilku. Na każdej większej stacji „argus“ przychodzi! sprawdzić, czy nic nie zaszło. Za jedno wyjrzenie na stacji przez okno wagonu bito po mordzie bez pardonu; gdy zaś podejrzewano kogo, że kombinuje „chody“, skuwano mu ręce i nogi w kajdany. Były między nami same „bandziory“, każdy z nas miał dychę, piętnachę, koło. Najmniejszy ochłap mniał twój wspólnik. Klawisz wyręczał się nim. Szofer pomagał mu nibyto uważać na porządek w wagonie.
— O, twój wspólnik, to był morowy chłopak. Miał nawet ze sobą kluczyki do branzoletki i w ostatniej chwili rozkuł dwu podejrzanych, którzy także uciekli z nami. Urządziliśmy się tak, że każdy z nas pokolei obrabiał dozorcę. Najpierw jeden opowiadał piękne anegdotki, z których klawisz był tak zadowolony, że patrzał przez palce, gdy na jakiejś stacji jeden z więźniów sprzedał „bimber“ konduktorowi i przyniósł dużo do palenia. Następnie ja się wziąłem do dzieła. Wyciągnąłem z mego majdana skrzypce, które miałem przy sobie, gdy mnie „wychlali“. Ja pięknie gram na skrzypcach; nieraz wyratowały mnie one z nędzy w przeklętem życiu cygana. Wszyscy ciekawie słuchali mojej smutnej gry, która przemawiała do duszy człowieka. I osiągnąłem to, co przewidywałem. Klawisz zaczął drzemać i, ukołysany mojem graniem, zawtórował mi głośnem chrapaniem. Jeden z naszych wtrynił się za majdany i począł nożem robić podłogę. Na zmianę co pół godziny właził kto inny i cierpliwie rozszerzał otwór do ucieczki. Klawisz wołał od czasu do czasu półsennym głosem: Cygan, graj! Cygan, graj! — i znów spał. Ja nie przestawałem grać, co zagłuszało odgłos noża dochodzący zza majdanów. Loch był już gotowy; teraz każdy radził inaczej. Jeden mówił, żeby Klawisza wziąć za „maszynkę“, a potem śmiało wiać. Drugi radził wyrzucić go przez drzwi pociągu. Najwięcej głosów było za tem, by robić pocichu; każdy chciał być pierwszym. Co było robić? Wszyscy naraz przez dziurę uciekać nie mogli. Po jednemu zale-
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/147
Ta strona została przepisana.