— Bardzo dobrze, panie inspektorze, tylko kobiety bram kowało.
Inspektor groźnie spojrzał na mnie i ryknął:
— Zdechniesz u mnie w karcerze. Ja cię tak długo będę tam trzymał, aż wszystko wyśpiewasz.
— Za długo przyjdzie panu czekać. Choćbym całe życie tam siedział, nic nie powiem. Proszę mnie ukarać, o ile zasłużyłem, ale nic więcej nie powiem.
— Zabrać go! — ryknął na całe gardło.
Dozorca prędko wyprowadził mnie, skąd przyszedłem.
Zacząłem teraz przemierzać celę tam i zpowrotem. Drżałem z zimna, aż mi zęby dzwoniły. Po wszystkich więzieniach karcery znajdują się w piwnicach i podziemnych lochach. Latem nawet, gdy na dworze słońce grzeje i ludzie ukrywają się przed upałem, tam chłód przenika do głębi kości.
Chodząc po celi, niechcący wylałem wodę, która stała w kącie. Zrobiło się ślisko, więc usiadłem zpowrotem na tapczanie. Sięgnąłem po chleb, który mi odpalił korytarzomwy. Jakże się zdziwiłem, gdy przełamując chleb, natrafiłem na grypsankę. Zrozumiałem, że koledzy dają mi wskazówki, co mam czynić. Ale jak ten gryps przeczytać? Ciemno było jak w grobie. Wtem usłyszałem, że któryś z więźniów szoruje korytarz przy moich drzwiach. Zbliżyłem się do drzwi.
— Te, brachu, odsuńno trochę wizyterkę, — poprosiłem.
Wizyterka odsunęła się. Mogłem teraz z trudnością przeczytać gryps.
„Drogi Nachalniku, pamiętaj, nie wydaj nas. My podam my ci co wtroić w karcu. Pamiętaj, trzymaj fason“.
Świadomość, że wspólnicy dopomogą mi, abym tu nie cierpiał głodu, dodała mi otuchy i odrazu odzyskałem humor. Ogarnęło mnie błogie poczucie, że towarzysze widzą we mnie ofiarę za winę popełnioną razem z nimi. Byłem dumny z tego, wiedząc, że uważają mnie za bohatera. Odzyskałem humor, i zacząłem nucić nagłos ulubioną piosenkę:
W mojem nieszczęściu niema końca.
Niema końca i nigdy nie będzie,