To nic, mówiłem sobie zbolały, starając się utrzymać równowagę, — jeszcze nie zdechniesz. Jednakże po chwili ból był tak straszny, że zacząłem jęczeć i wyć jak wściekły pies. Za każdem szarpnięciem i poruszeniem, kajdany wdzierały się głębiej w ciało. Wreszcie zdałem sobie sprawę, że na nic się nie zdadzą moje wysiłki i szał, że pogarszam tem tylko swoje położenie i wyczerpany upadłem jak pień na zimny asfalt.
Próbowałem teraz leżeć spokojnie. Pod wpływem duszności dostałem zawrotu głowy. Ręce i nogi bolały mnie tak, jakby zwalono na nie ciężar stu pudów. Znów straciłem panowanie nad sobą. Zerwałem się i zacząłem walić plecami w drzwi.
— Przymknij się tam, sk....synie! Przestaniesz hałasować? — wołał groźny głos dozorcy.
— Ręce mi puchną, — krzyczałem.
— Za mocno mnie skuto. Niech pan się zlituje i zluźni mi kajdany, — prosiłem błagalnym płaczliwym głosem.
— Jeszcze nie zdechniesz, — usłyszałem odpowiedź. Nie zawracaj głowy. Spij, kiedy ci każą. Jak będziesz, cholero, dokazywał, to ci kaftan założę.
Daremnie błagałem i prosiłem; wreszcie usłyszałem kroki dozorcy oddalającego się od mego grobu. Mogłem już teraz wzywać tylko Pana Boga, ale i On podobno zamieszkuje bardzo wysoko, więc zapewne nie usłyszałby mnie.
Rano, gdy przyniesiono mi do karceru moją porcję chleba i wody, zauważyłem, że na drzwiach nalepiony jest już mój wyrok, który brzmiał:
„Za ciężkie uszkodzenie ciała więźnia w celi, i za opór stawiany dozorcom w drodze do karceru, 14 dni aresztu. Co czwarty dzień ciepła strawa i światło dzienne“.
Na dole był podpis pana inspektora, który tak surowo wymierzał sprawiedliwość, nie racząc nawet wezwać mnie na śledztwo.
Straszne było życie w karcu. Przez pierwsze siedem dni liczyłem każdą godzinę, każdą minutę do końca, — a teraz musiałem tak siedzieć 14 dni. Myślałem, że to się nigdy nie skończy. A jednak nic wiecznego niema na świecie. Te czternaście dni skończyło się również. Wyszedłem tak wy-
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/159
Ta strona została przepisana.