czora przybył do nas stary Żyd, który handlował po wsiach i prosił o nocleg. Po zjedzeniu kolacji razem z nami, Żyd usiadł w kącie i począł liczyć pieniądze. Żona mówi do mnie: „Widzisz, taki stary Żyd i ma tyle pieniędzy, a tyś taki niedołęga, zdrowy jak byk, a cholerę masz“. Przytem rzucała dwuznaczne spojrzenia w moim kierunku. Zrozumiałem, co ma na myśli.
O świcie Żyd ubrał się i podążył w kierunku lasu. Ja starałem się go wyprzedzić i bocznemi dróżkami zabiegiem mu drogę. Sam nie wiem, jak to się stało, że uderzyłem go kijem w łeb, poprawiłem po raz drugi i przystąpiłem do rabowania. Zanim odszedłem, kilkakrotnie z całych sił uderzyłem leżącego na ziemi. Po upewnieniu się, że nie daje żadnych znaków życia, pobiegłem do domu. Bez słowa oddałem żonie torebkę z pieniędzmi, a zakrwawiony kij rzuciłem jej do nóg. O na zachichotała szatańskim śmiechem i zawołała: „Coś ty, ośle, narobił! Ja wcale tak nie myślałam!“ i wybiegła z pokoju. Nie upłynęło pewnie pół godziny, jak przybyło dwu żandarmów, trzymając mojego nieboszczyka pod ręce. Posadzili go na ławce, umyli mu twarz wodą, a gdy przyszedł zupełnie do siebie, odrazu wskazał na mnie.
Skuto mnie w kajdany. Na śledztwie przypucowałem się do wszystkiego. Byłem przecież wtedy zabitym frajerem, bielić się nie umiałem. Słomiany bandzior był ze mnie, więc wyśpiewałem wszystko na „hyclowni“. Sam wskazałem, gdzie schowałem kilka sztuk „blitu“, były to jeszcze austrjackie dziesięciokoronówki. W skazałem też, gdzie zamelinowałem „binder“. Wiesz mimo, że do wszystkiego się przypucowałem, spuścili mi takie manto, że do dziś pamiętam.
Jeden, taki mały, z „brodawką“ na plecach, bił mnie najwięcej. Jedną grabą zgniótłbym tę zarazę, ale co było robić, tych buldogów tam było pełno. Nie masz pojęcia, jaką cykorję miałem wtedy. Jeden hint uderzył mnie pięścią w cyferblat tak, że dwa gryzonie wypadły mi na podłogę, czuchy były zalane czerwoną. „Deka“ mi odbili, że jeszcze dziś mnie bolą. Po tem wszystkiem ledwie dokaraskałem się do celi, gdzie mi założono na graby branzoletki.
— Dzira moja codziennie przynosiła mi gary. Przepędzałem ją od siebie, wyrzucając jej, że wszystkiemu jest winna.
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/162
Ta strona została przepisana.