Ona trajlowała mi dalej i ciągle płakała. Ja także bajcowałem w dzień i w nocy. Dziad pocieszał mnie, że niedługo pójdę na dyndawkę.
Po czternastu dniach był sąd i dostałem gimzy. Reszty już nie pamiętam: gdy usłyszałem, że zostałem skazany na szmelc, zemdlałem i reszty już nie słyszałem. Przyszedłem do siebie dopiero w celi. Koło mnie leżała otwarta książeczka do modlitwy. Wziąłem ją do ręki i krew zastygła we mnie. Wiesz, co tam było?
W tem miejscu opowiadania zawsze szturchał mnie dla lepszego pobudzenia efektu. Ja udawałem zawsze, jakbym to wszystko słyszał po raz pierwszy i wołałem ze wzruszeniem:
— Co tam było, opowiedz prędzej!
On nachylał się do mnie i mówił:
— „Widę, widę...“ To ona mi podsunęła. Chciała się mnie widać jak najprędzej pozbyć, nawet mi tales przyniosła.
Wtem miejscu zawsze ciężko wzdychał patrząc nabożnie w sufit, poczem ciągnął dalej swoje opowiadanie.
— Naprzekór mojej babie Marszałek Piłsudski ułaskawił mnie. Przenicowali mi gimzę na dwadzieścia wiosenek. — Zawsze to lepiej jak gimza. Może być amnestja, rewolucja. Mogę drapnąć, jak się uda. Gdy kasztan człowieka wywiezie, niema już żadnej nadziei, a tak jestem starszym kartoflarzem i żyję. Tu w więzieniu życie coprawda jest cholerę warte, ale zawsze się żyje...
— Wiesz ty co, — tu znów szturchnął mnie ręką, — żeby choć raz na pół roku kobietę dali, toby jeszcze uszło.
Drugi więzień, Stasiek, który zawsze kpił z niego, zaraz podchwycił:
— Piecież ty szpary nie lubisz. Narzekasz zawsze, że przez szparę tu wpadłeś, a jednak stale mówisz o nich.
— O, Fed... Zrobiłeś się całym fetniakiem. Flejeny na paczkarni się nawcinasz, to o babach marzysz.
Fed... próbował się tłumaczyć, ale Stasiek nie dał mu przyjść do słowa i kpił dalej:
— Teraz, jakby cię puścili, nie poszedłbyś z patyczkiem na stój na biednego chałaciarza. Maszyny do graby i do banku na stój, co?
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/163
Ta strona została przepisana.