Zaledwie uporałem się z tem, przychodził dozorca i sprawdzał, czy niema gdzie kurzu lub pajęczyny. Opukiwał kraty, oglądał naczynia znajdujące się w celi, poczem rzucał kilka wskazówek, jakie zawsze miał w zapasie i udawał się do następnych cel. Wraz z hukiem ryglowanych dubeltowych drzwi żelaznych, wyrywało się westchnienie ulgi, jakby ze sto pudów zdjęto ze mnie.
Jedynem mojem zajęciem w błogosławionym Mokotowie przez długie dni samotności w celi, było czytanie książek, których dawano na tydzień dwie na celę. Wychodząc na spacer, starałem się zamienić przeczytane książki ze starszym więźniem innej celi. Za to „przestępstwo“ według regulaminu groził mi karcer. Byłem łakomy wiedzy i dlatego kara nie odstraszała mnie, toteż wciąż na lewo brałem nowe książki. Czytałem wszystko, co mi wpadło do rąk. Nie oceniałem książek według pięknie brzmiącego tytułu, lecz starałem się wpierw przeczytać, a potem oceniałem wartość książki. Nie miałem wówczas pojęcia o sławnych autorach, nie mogłem więc wybierać książek według nazwisk autorów.
Najbardziej lubiłem tych autorów, którzy znali życie, którzy przeżywali najpierw na własnej skórze i doświadczali sami tego, co opisywali. Uwielbiam pisarzy, których twórczość jest wynikiem najgłębszego doświadczenia, rzeczywistych przeżyć i tragedyj życiowych, a nie przypadkowych okoliczności i sentymentów wyssanych z głupiej fantazji. Lubię pisarzy, którym życie wyrządziło krzywdę, którzy z tem życiem walczyli, którzy upadali pod niem i znowu się podnosili i włóczyli dalej. Uwielbiałem Londona, Gorkija, Conrada, Wacława Sieroszewskiego. Ci mojem zdaniem doskonale znali życie, o którem pisali. Pamiętam, z jakim to zachwytem czytałem książkę Londona: Martin Eden. Byłem zachwycony. Do dziś zapamiętałem cały utwór, tak mi się podobał. Pamiętam też, jak wyczytałem w jakiejś książce (tytułu nie pamiętam), pewien ustęp o filozofji życia. Każde słowo pamiętam do dziś. Ze względu na to, że ten ustęp najbardziej mi się podobał, pozwolę sobie go tu przytoczyć: „Życie jest to wstrętna komedja. Ohydna, bezcelowa, obrzydliwa i niczem nieusprawiedliwiona otchłań niegodziwości ludzkich, która się nie da porównać z najgorszym
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/167
Ta strona została przepisana.