wzroku dostrzegałem ją z odległości kilkuset kroków. Kobieta może mieć na sobie sto sukienek, więzień ją zawsze widzi nagą. Może też być brzydka i stara jak śmierć; więzień przez kraty widzi ją zachwycającą.
Każdego więźnia po dłuższym pobycie w więzieniu słowo „kobieta“ wyprowadza z równowagi. Więźniowie używają wszelkich sposobów, by można było złapać choć jedno spojrzenie na przechodzącą kobietę. Kobiety przychodzące na widzenia wprost pożerają oczami. Pamiętam, w Czerwoniaku za Niemców zmarła dwudziestoletnia kobieta. Więźniowie mularze, którzy pracowali blisko trupiarni, ukradkiem spoglądali przez okno na leżącego trupa.
Zdarza się często, że więźniowie symulują warjatów, albo zadają sobie ciężkie rany. Spalają sobie wargi papierosem, symulując choroby weneryczne, robią sobie mydłem trypry, aby się tylko dostać na wolnościowy szpital, by po drodze spojrzeć na przechodzącą kobietę, albo też dostać przeniesienie do więzienia, gdzie siedzą kobiety.
Po kilkuletnim pobycie w więzieniu w najłagodniejszych nawet więźniach rodzą się dzikie instynkty. Jedyne ich rozrywki — to bójki i kłótnie, które nie ustają. A wobec przymusowego życia bez kobiet, krzewią się zboczenia seksualne. Tu także w sposób nieopisany kwitła pederastja. Zdarzały się pary, łączące się — że się tak wyrażę, — z prawdziwego wzajemnego uczucia. W większości wypadków była to prawdziwa prostytucja, ponieważ kochanki kupowano za tytoń, dolewki, „klamoty“, lub coś w tym rodzaju.
Czy nie lepiej byłoby sprowadzić do więzienia raz na miesiąc pewną liczbę piękności lekkiego prowadzenia się, by zaspokoić panujący tu głód seksualny?
Cela kartoflarzy była bardzo oryginalna ze względu na typy, jakie przez nią przechodziły. Każdy zosobna mógł być typem dla powieściopisarza, jak i dla kryminologa. Nie było dnia, aby świeży więzień nie przybył i ktoś nie ubył. Cela ta była czemś w rodzaju karnej „rozbiwki“.