Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/182

Ta strona została przepisana.

Zrobiłem kilka kroków wtył i stanąłem na przeznaczonem dla więźniów miejscu. Naczelnik patrzał na mnie chwilę i zawołał:
— Dowidzenia!
Zrozumiałem, że audjencja skończona, jednakże próbowałem jeszcze prosić.
— Panie naczelniku, ja chcę zarobić parę złotych na wyjście. Chcę się nauczyć fachu. Nie chcę więcej kraść i przychodzić do Mokotowa, proszę o pracę.
— Do Mokotowa i tak przyjdziecie jeszcze. Wiele wam zostało do odbycia kary?
— Niecałe dwa lata, panie naczelniku.
— Więc dobrze. Na papierni i tak fachu się nie nauczycie. Dam was na koszykarnię. Będziecie koszyki pleść na wolności. Na chleb zawsze zarobicie.
Co było robić, podziękowałem za tę łaskę i z nadzieją w sercu, że w przyszłości, gdy wyjdę na wolność, będę mógł żyć z wyplatania koszów, wyniosłem się.
W dwa dni po tej wizycie wzięto mnie do koszykami. Przesadzono mnie znów do celi koszykarskiej, tym razem na oddział pierwszy. Miałem też tu dużo znajomych, ale wszyscy oni byli tak samo biedni jak i ja. Największy głód panował w koszykami i w celi koszykarskiej. Cały zarobek stanowiło pół funta chleba dziennie. Znów wpadłem w ramiona głodu.
Na drugi dzień po przybyciu do nowej celi, wśród nocy obudzony zostałem znanym mi już szturchańcem i słowem: „Wstawaj“.
„Rewizja“, przemknęło mi po sennej głowie i po chwili stałem już w bieliźnie wraz z innymi więźniami twarzą do ściany.
W Mokotowie często, niemal co dwa tygodnie, wśród nocy niespodziewanie wpadali do cel dozorcy; nagle budzono wszystkich, w największym mrozie trzeba było stać na korytarzach po dwie i więcej godzin i czekać aż przeprowadzą rewizję w celi.
Po takiej grandzie cela wyglądała strasznie. Kurz był tak gęsty, że jeden drugiego nie widział. Startą słomę z sienników rozsypywano po celi. Zanim doprowadziliśmy po ta-