Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

czem spojrzeniem objął nas wszystkich, by się przekonać, jakie wrażenie zrobiły jego słowa na więźniach. Po chwili dorzucił:
— Kto z was ma jakąś prośbę lub zażalenie, niech się zgłosi do mnie za pośrednictwem dozorcy. Ja wysłucham wszystkich. A obiad, chłopcy, smakował wam?
— Dobry był, panie naczelniku, — zawołało kilka głosów naraz.
— Obiad był bardzo dobry, — dodali inni.
Naczelnik, zadowolony z siebie, zbliżył się do kilku więźniów znanych mu z twarzy. Ja również miałem zaszczyt być między nimi.
— Jak się czujecie, — zagadnął mnie, głaszcząc mnie po głowie. — Lepiej siedzieć bez kajdanek, co?
— Tak, panie naczelniku. A kiedy mnie zwolnią? — zagadnąłem niepewnym głosem.
Naczelnik spojrzał na mnie badawczo i z pewną ironją odparł:
— Przyjdzie na to czas, nie bójcie się. Tylko nie buntować mi więźniów i nie kombinować ucieczki.
Poczem wykręcił się na obcasie w stronę innego więźnia.
Staliśmy tak jeszcze kilka minut, wreszcie starszy dozorca zawołał napół groźnym tonem:
— Chłopcy, tymczasem marsz do cel. Musicie dobrze wypocząć, zanim pójdziecie do domu.
Wyczułem jad, jaki zawierały te słowa.
Więźniowie, zadowoleni z pięknej mowy i obietnic naczelnika, wracali do cel z ufnością w przyszłość.
Znów wszyscy powłazili na okna. Naradzali się, w jaką stronę się udać. Pozawierali nawet pewne spółki, umawiając się, że ten, którego najpierw zwolnią, zaczeka przed bramą na towarzysza.
Ja, powróciwszy do celi, wpadłem w apatję. Ze słów naczelnika zrozumiałem odrazu, że zależy mu na tem, by zyskać na czasie; dlatego uspokaja więźniów. Zrozumiałem też, że tacy, jak my, Niepodległej Polsce są zupełnie niepotrzebni. Zakląłem kilka razy z żalu do wszystkiego i wszystkich na świecie. Począłem, jak zwykle, wędrować po moim grobie, tam i zpowrotem.