Gdy uznaje: masz suchoty,
Pisze ci proszki na poty,
Jak ręka lub noga boli,
To ci daje gorzkiej soli.
Gdy choroba się utrwala,
To cię biorą do szpitala,
Tam się, bracie, wykurujesz,
Do prosektorjum powędrujesz.
Jak kto mądrze symuluje,
To na urlop maszeruje,
Wypadki takie bywają,
Że z urlopów nie wracają.
Lecz co teraz — to nie kpinki,
Dają klapsy i jarzynki,
Ale teraz już nie dają,
Bo im kotły wciąż pękają.
A te klapsy to też plaga,
Gdy go zjesz, to piecze zgaga,
Lecz i tych już dziś nie dają,
Bo w Polsce kotłów nie mają.
Więc oszuści i złodzieje,
Tak się w Mokotowie dzieje.
Lecz niech was nie boli głowa:
Pchajcie się do Mokotowa!
Za pracę dawano dwa papierosy, przezwane przez więźniów „świnkami". Dawano również bochenek chleba czarnego raz na tydzień. Ja codziennie sprzedawałem swoje dwie świnki za porcję chleba. Nieraz po ukończeniu pracy ledwie nogi wlokłem za sobą do celi. Zdarzały się dni, że trzeba było naładować i wyładować dziesiątki wagonów węgla i surowców. Skrzynie papieru i paki surowców nieraz ważyły po dziesięć pudów i więcej. Często trzeba je było dźwigać wysoko wgórę i układać. Ciężka była praca tragarska,