Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/198

Ta strona została przepisana.

że pomylił się zapewne, gdyż tego dnia zgodnie z karą nie należał mi się obiad. Znając tego klawisza, nie posądzałem go wcale, że zrobił to z litości. Przywarłem prędko ustami do miski; wtem drzwi nagle otworzyły się i dozorca krzyknął:
— Oddaj, psiakrew, zupę, tobie się dziś nie należy! Nie słuchając go wcale, tak prędko wciągałem zawartość miski, że o mało się nie udusiłem. Dozorca chciał wyrwać mi miskę; jedną ręką broniłem mu dostępu, a drugą trzymałem miskę. Dozorca groźnie ryknął:
— Rozkazuję wam oddać miskę natychmiast!
Nic nie odpowiedziałem, tylko w dalszym ciągu starałem się bronić mu dostępu do miski, którą postawiłem już w kącie. Dozorca groził, a wreszcie widząc, że nic nie wskóra, trzasnął drzwiami, odgrażając się, że mnie nauczy. Teraz prędko zjadłem resztę zupy. Po chwili przybył znowu, a ja z ironją zawołałem, podając mu miskę:
— Teraz może pan wziąć. Dziękuję za tak smaczny obiad. Może pan jeszcze ma? Proszę, jestem bardzo głodny.
— Cholerę ci dam, nie zupę. Ty to u mnie odchorujesz. Pamiętaj, gdy będzie ci się należał obiad, ode mnie go nie dostaniesz. Ja cię tu wypasę, zbrodniarzu!
Zakuł mi ręce tym razem tak mocno, że czułem jak krew przestaje krążyć. Trzasnął drzwiami tak silnie, że aż podskoczyłem. Po chwili z całych sił waliłem w drzwi wołając ratunku. Na moje szczęście akurat zmienili się dozorcy, ten bowiem poszedł na obiad. Trafiłem na porządnego człowieka, których czasami i pomiędzy dozorcami więzienia można spotkać. Ten rozluźnił mi kajdany, a nawet rzucił mi dwie kromki chleba.
Dozorca zresztą nie dotrzymał swojej groźby wiedząc, że w dniu, kiedy mi się należy ciepła strawa, dać mi ją musi.
Wieczorem tego dnia, kiedy tak niespodzianie los uśmiechnął się do mnie, obdarzając mię obiadem, o którym nawet nie śniłem, drugi raz jeszcze mi się poszczęściło. Leżąc na tapczanie myślałem o mojem okropnem życiu; doszedłem do przekonania, że nie warto o nie wałczyć. Ramiona i piersi bolały mnie, a z ran od kajdan sączyła się wodnista krew. Prosiłem za dnia dozorcę, by zaprowadził mnie do felczera, ale on odparł: