Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

Im dłużej rozmyślałem, tem bardziej wątpiłem, bym wogóle kiedyś miał być wolny. Tak maszerowałem po celi, jak zraniony zwierz otoczony przez ogary. Zegar więzienny już dawno wybił dwunastą. Wpadłem w taką rozpacz, że nie pozostało już we mnie żadnej iskierki nadziei. Losy mego dalszego życia w więzieniu napełniły mnie lękiem i strasznemi przeczuciami. O, te złe przeczucia nigdy mnie w mojem życiu nie zawodziły.
Myślałem też o różnych sposobach wydostania się stąd. Zbuntować więźniów i wykorzystać sytuację? Nie, to się nie da zrobić. Więźniowie są zbyt pod wrażeniem obietnic i obfitego jadła. Pozostaje mi tylko samemu szukać sposobu ucieczki. Ale jak? Gdybym tak mógł się skomunikować z moimi wspólnikami, napewno cośbyśmy zrobili. Mózg mój, ogarnięty gorączką, nie mógł sklecić żadnej logicznej myśli. Doprowadzony do ostateczności, jednym susem wskoczyłem na stół i otworzyłem okno, wchłaniając w siebie chłodne powietrze listopadowej nocy. Śnieżek pruszył nieśmiało po dziedzińcu więziennym. Dwaj żołnierze, z głowami owiniętemi w koce, spacerowali miarowym krokiem tam i zpowrotem, pogwizdując melodję Pierwszej Brygady.
Dolatywały mnie też urywane rozmowy więźniów. Żołnierze nie przeszkadzali im. Serce krajało się we mnie, kiedy słuchałem, jak sobie opowiadali, że po zwolnieniu wstąpią na ochotnika do wojska polskiego, by odkupić grzechy popełnione. Poznawałem też głosy. Między rozmawiającymi był i Stasiek. Przysięgał się, że będzie bronił Polski do ostatniej kropli krwi, mimo, że za rządów Róla było mu tu nienajgorzej. Nie był on jednak wyjątkiem, inni mówili to samo.
Głosy rozmawiających więźniów wzmagały się. Zapewne nikt nie mógł zasnąć, wszyscy powłazili na okna.
Do samego rana rozmawiano i żartowano na cały głos. Wszystkim dodawało to otuchy i nadziei: inaczej zabronionoby komunikować się ze sobą.
Nad ranem poczęto zwalniać więźniów odsiadujących wyroki niemieckie. Radość była nie do opisania. Każdy był pewien, że i jego za chwilę zawołają. Dozorcy mówili do nas: „proszę pana“. Po całych dniach i nocach wyglądano i krzyczano przez okna.