Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/200

Ta strona została przepisana.

— Jak to można, jak to można!
Opowiedziałem wszystko szczerze, o co się pobiłem. Pan radca, gdy usłyszał prawdę o złotych zębach, zlitował się nade mną i obiecał zaraz mnie uwolnić. Starałem się też poskarżyć na administrację, korzystając z tego, że nikogo obok nas nie było.
Po chwili przybiegł starszy z kluczami. Z nienawiścią rozkuł mnie, poczem kazał mi zaczekać, aż wyprowadzi gości i wróci do mnie.
Czekałem na korytarzu chwilę; poczem przybył starszy, otworzył drzwi karceru i rzekł szyderczo:
— Jazda do budy!
— Jakto, panie starszy, — próbowałem zaprotestować, — pan radca kazał mnie puścić do celi...
— Rozkazuję ci dobrowolnie wejść do karceru, jak nie, to zaraz sam cię wprowadzę...
Oczy nasze spotkały się nienawistnie. Rzuciwszy nagłos kilka przekleństw pod jego adresem, wszedłem do budy. Co miałem robić? Byłem wtedy, podług jego mniemania, tylko psem, który na rozkaz swego pana do budy wejść musi.
Na odchodnem rzucił mi jeszcze:
— Kasztan musi cię stąd wywieźć, zbrodniarzu.
— Ciebie, psie, kasztan prędzej stąd wywiezie, jak mnie! — zawołałem w rozpaczy. Ale on tylko roześmiał się nagłos, zabrał ze sobą kajdany, trzasnął drzwiami i oddalił się.
Gdym się zpowrotem znalazł w mej smutnej norze, począłem biegać po celi i uderzać głową o mur. Biegałem tak długo, aż osłabłem zupełnie i upadłem na tapczan. Zasnąłem tym razem tak twardo, że cały dzień przespałem. Obudziłem się dopiero na odgłos spuszczania łóżek przez więźniów na górze do spania. Po omacku odnalazłem moją porcję chleba, którą rano wrzucono mi do karceru jak psu. Jak wielka była moja rozpacz, gdy przekonałem się, że porcja chleba wpadła do nocnika, który stał w kącie...
W ciągu całej nocy nie zmrużyłem oka. Byłem wyspany, zresztą głód nie pozwalał mi powtórnie zasnąć. Błąkałem się po celi. Chcąc sobie skrócić czas, układałem w głowie wiersze. Jeden z wierszy, które zostały stworzone owej strasznej nocy, mam zaszczyt tu umieścić: