— Nic nie rozumiem.
— Karcer to jest podziemny wąski loch, gdzie jest ciemno i zimno. Niema gdzie usiąść, a spać trzeba na twardych deskach. Do jedzenia dają funt chleba dziennie i wodę, — starałem się mu objaśnić.
— Mój Boże! — zawołał rzeźnik, podnosząc ręce nabożnie ku niebu. — Czy człowiek może wytrzymać tam długo? Jabym natychmiast umarł ze strachu.
— Nie umarłbyś, — odparł mój kolega. — Patrz, — tu wskazał na mnie. — Nachalnik siedział już tam czternaście dni odrazu, i nie po raz pierwszy, i nic mu się nie stało.
Rzeźnik popatrzył na mnie litościwie i zawołał:
— Żal mi pana, pan taki młody i tyle pan już wycierpiał.
Długo pan już tu siedzi?
— O, długo, parę lat, — odparłem.
— Człowiek może tu wytrzymać parę lat? — zapytał zdziwiony.
— Z takiemi wałówkami, jaką pan dostał, można sto lat wytrzymać, — zawołał jeden z więźniów.
— Panie porządkowy, — zwrócił się rzeźnik do mnie. — Nie mógłby pan wystarać się o moją brodę? Zna pan zapewne tego więźnia, co mi ściął brodę. Widziałem, jak schował ją do kuferka.
— Na co panu teraz ta broda potrzebna? — spytałem.
— Jakto na co? Nosiłem ją całe życie. Mam teraz czterdzieści sześć lat, a hodowałem brodę od dwudziestego roku życia. Chcę ją sobie na pamiątkę schować.
— Dobrze, — zawołałem. — Fryzjer jest moim kolegą. Napiszę do niego grypsankę na oddział szósty, a broda będzie. Tylko myślę, że trzeba mu będzie coś zapłacić, tak przecież nie da.
— Co zechce, zapłacę, aby tylko broda była.
Odeszliśmy od stołu najedzeni i zadowoleni, że złapaliśmy takiego tłustego frajera. Jeden zaś z kolegów odwołał mnie na stronę i szepnął mi do ucha:
— Można u tego frajera wytrajlować dużo forsy za tę brodę. Niech da gryps do domu, ja mam blatnego klawisza, który tam pójdzie.
Nic mu na to nie odparłem. Żal mi było tego człowieka,
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/207
Ta strona została przepisana.