Rano następnego dnia po śniadaniu wypędzono jak zwykle wszystkich do pracy na kartoflami, przezwanej przez więźniów „rzeźbiarnią“. Kac także został wysiany na rzeźbiarnię. Dopiero wieczorem, później niż zwykle wrócili z pracy. Kac najwięcej był przygnębiony. Skarżył się, że nie można naskrobać wyznaczonej ilości czystych kartofli, ponieważ są zgniłe i małe. Prosił mnie, abym się wystarał dla niego o inną pracę; jeden z więźniów, jak mówił, poradził mu, że najlepiej byłoby dla niego, gdyby się mógł dostać na warsztat krawiecki.
Na drugi dzień rano, gdy dozorca zabiera! więźniów do pracy, zapewniłem go, że Kac jest chory i zapisałem go do felczera. Felczer naturalnie dał lekarstwo, które zawsze miał w zapasie i jak zapewniał, cudownie działa na wszystkie choroby więźniów. Gdy zaś więzień żalił się, że lekarstwo nic nie pomaga, odpowiadał:
— Święta ziemia wszystko wyciągnie. Jak zdechniesz, będzie o jednego złodzieja mniej na świecie.
Posłałem też grypsankę do kolegi, który był starszym na szwalni, z prośbą, by zabrał Kaca do siebie i z zapytaniem, ile to ma kosztować. Treść mojej grypsanki brzmiała:
„Kochany Koleżko!
- Do mojej celi przybył dwa dni temu bogaty paskarz. Porządny to frajer. Ganiają go na rzeźbiarnię. Tam nie jest dla niego robota. Staraj się zbłatować majstra i zabierzcie go do was. U was będzie mógł „duraka walić“. Napisz mi, co ten proszek ma kosztować“.
W godzinę po wręczeniu przez korytarzowego grypsu, sam ów koleżka przybiegł do kraty. Muszę tu zaznaczyć, że warsztat krawiecki mieścił się na tym samym korytarzu, co cela Nr. 40.
— Gdzie jest ten frajer? — zawołał.
— Możesz ze mną mówić, — odparłem.
— Dobrze, niech będzie z tobą. Rozmawiałem już z majstrem. To ma kosztować 5.000 marek, 1000 papierosów i trzy litry wódki. Wódka i „świnki“ dla mnie, a pieniądze dla maj-