— Dobrze, dobrze, — zawołał starszy śmiejąc się. — Chodź, chodź, synu, ładną kuzyneczkę masz.
Po raz pierwszy stanąłem w przegródce przeznaczonej na widzenia. Po bokach inni więźniowie również mieli widzenia. Krzyk, płacz, narzekania odwiedzających, dobiegały moich uszu. Była to środa, dzień przeznaczony na widzenia. Wtem naprzeciw mnie stanęła kobieta.
— Dzieńdobry, panu, — zawołała głosem zalotnej pensjonarki. — Czy pan jest tym, który tak opiekował się moim ojcem? Ja jestem starszą córką Kaca.
— Bardzo mi przyjemnie, — odparłem.
— Dawno pan tu już siedzi? — zapytała mrużąc oczy.
— Już parę lat, — odparłem, obserwując ją pożądliwie.
— A kobiety tu siedzą? — zapytała naiwnie.
— Nie, nie siedzą, — odparłem.
— A jak ja się panu teraz wydaję, kiedy pan tak długo kobiety nie widział?
— Jest pani piękna jak anioł, — odparłem śmiejąc się.
— Ale po panu wcale nie znać, że pan tak długo siedzi. Dobrze pan wygląda.
— Komplement za komplement, co?
— Wcale nie. Pan bardzo ładnie wygląda. A — przepraszam, że się zapytam, — nie przykrzy się tu panu bez kobiety?
— O, i bardzo. Ale co zrobić, jestem więźniem i muszę cierpieć.
— Żal mi pana doprawdy. Pragnęłabym pomóc panu, czy zgoda?
— Bardzo dziękuję pani. Nie wiem, czem zasłużyłem na taką łaskę pani.
— Jakto czem pan zasłużył? A ojciec mój to nic? My nigdy o tem, co pan dla ojca uczynił, nie zapomnimy. Podałam dziś wałówkę dla pana, proszę ją przyjąć.
— Nic nie przyjmę. Dziękuję bardzo, ale nie mogę.
— A to dlaczego? — spytała zdziwiona.
— Dlatego, proszę pani, że nie jestem żebrakiem i nie wymagam litości.
— Ależ panie! — zawołała wzruszona. — Pan nas zawstydza. My nie jesteśmy takimi ludźmi, którzy narzucają
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/217
Ta strona została przepisana.