Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/218

Ta strona została przepisana.

się komuś by udawać współczucie. Z całego serca chcemy panu pomóc. Zresztą to jest obowiązek nasz wobec pana. Proszę też, aby pan pisał do mnie. Przecież można stąd listy pisać.
— Owszem, można, ale ja z zasady nie lubię z więzienia korespondować z nikim.
— Ale do mnie pan napisze, — zawołała kokietując mnie tak, że myślałem, że zemdleję z rozkoszy.
— Dobrze, o ile będę miał czas, to napiszę.
— Jakto, pan tu nie ma czasu? A co pan robi?
— Czytam, myślę, warjuję, tak, że nieraz doprawdy brak mi czasu.
— Ale dla mnie tyle czasu, by list napisać, zawsze pan jeszcze znajdzie. A adres mój proszę zapamiętać: Warszawa, to pan wie, Pelcowizna, ulica Wyromińska 22, Adela Kac.
— Dobrze, zapamiętam.
— Więc kiedy otrzymam list od pana?
— W przyszłym tygodniu.
— Doprawdy za długo mi czekać. Niech pan prędzej napisze, — prosiła. — Będę teraz tęskniła za listem pana.
Tu roześmiała się tak dźwięcznie, że jeszcze parę dni po tem widzeniu śmiech jej dźwięczał mi w uszach.
— Ja właśnie tego chcę, aby pani tęskniła za moim listem, — odparłem. — Dlatego też tak prędko nie napiszę.
Dziewczyna spoważniała.
— Proszę dla mnie to zrobić i napisać zaraz. Ja pana proszę o to.
— Będę się o to starał, — odparłem.
— Więc słowo. A teraz proszę powtórzyć mój adres.
Adresu nie pamiętałem już dokładnie.
— Więc tak, — zawołała z wyrzutem, — obiecuje mi pan pisać, a adresu nawet pan sobie nie zapamiętał? Gniewam się na pana.
— Proszę mi jeszcze raz powtórzyć, teraz już zapamiętam, — śmiałem się.
Powtórzyła mi adres aż dwa razy, a znajomy dozorca, który spacerował między rozmawiającymi na widzeniu i podsłuchiwał rozmowy, śmiał się wraz z nami. Wtem padł okrzyk: