— A ja wiem, że ty nie masz nic. Nie wstydź się, ja wszystko przyniosę, ubranie, palto i trzewiki.
— Kto ci mówił, że nie mam? — zapytałem oburzony, choć naprawdę palta nie miałem, oddałem je bowiem dawno za chleb jednem u zwalniającemu się więźniowi.
— Byłam w kancelarji i tam mi powiedziano. Nie masz się czego wstydzić.
— Słuchaj, Adelo, — zawołałem wreszcie zdecydowany. — Chcę ci coś wyznać, ale daj słowo, że się nie rozgniewasz na mnie.
Spojrzała na mnie lękliwie, przybladła trochę i zawołała:
— Mów wszystko, — gotowa jestem wszystko ci przebaczyć.
— Ja nie zwalniam się w lutym, gdyż jak się teraz dowiedziałem, nie zaliczono mi aresztu śledczego.
Adela zbladła jak płótno, a z piersi jej wydobyło się ciężkie westchnienie. Po chwili odparła z żalem:
— Dlaczego mi wpierw o tem nie mówiłeś? Powiedz teraz, kiedy naprawdę mają cię już stąd uwolnić?
— Wyrok mój się kończy 25 sierpnia tego roku. Przysięgam, że mówię prawdę.
Adela odrzekła chłodno:
— Jak tobie się nie przykrzy tu siedzieć, tak mnie się nie sprzykrzy chodzić do ciebie. Ale już ci nie wierzę teraz. Ty chcesz, abym ja nie wiedziała, kiedy cię zwolnią. Chcesz iść do twoich przyjaciół, a nie do mnie...
— Prawdę ci powiedziałem, zresztą możesz do mnie nie przychodzić, — rzekłem wyzywająco.
Pożegnanie nasze było chłodne. Dowiedziałem się też nazajutrz, że była u inspektora policyjnego, by sprawdzić w moich aktach, kiedy się kończy moja kara i za co siedzę. To właśnie tak mnie rozgniewało, że napisałem list krótki i wyraźny:
Szanowna Pani!
- Dziękuję za wszystko, co uczyniła pani dla mnie. Gdy się zwolnię, zwrócę wszystko, co kosztowałem. Nie przyjmę od pani nic więcej. Myliła się pani, jeśli my-