cji, za co też trzymano mnie do godziny trzeciej w celi pojedyńczej.
Patronat nad więźniami był dla mnie bardzo łaskaw. Przysłał mi ubranie najnowszej mody paryskiej: a więc frak, dosłownie frak od jakiegoś zbankrutowanego mecenasa, który ofiarował go na ten cel; koloru fraka mimo najszczerszych chęci nie potrafiłbym określić, gdyż był już nicowany na trzecią stronę. Rękawy były jakby wydziobane przez wrony, a zamiast guzików, wpięte były weń dwie agrafki. Posiadacz tego oryginalnego fraka musiał go odziedziczyć po pradziadku, który zapewne paradował w nim jeszcze za czasów Napoleona I. Spodnie sztuczkowe zapewne pamiętały króla Jana Sobieskiego. Jednem słowem, gdy przebrano mnie w więzienną bieliznę, którą mi podarowano, we frak, spodnie, spleśniały melonik, o którym także hojny patronat nie zapomniał i drewniane trepy, — także dar więzienny, — wyglądałem zachwycająco. Sam siebie nie poznałem. Więc też nic dziwnego, że gdy stanąłem w kancelarji więziennej, panowie urzędnicy i urzędniczki boki zrywali ze śmiechu, patrząc na mnie.
Tak oto miałem więc wstąpić w nowe życie, po kilkuletniem więzieniu zostać uczciwym człowiekiem. Zjawił się też mój przyjaciel, stary dozorca Szper... Oczywiście jemu wypadło palnąć mi kazanie i w upomnieniu na nową drogę życia, cisnąć garść grochu o ścianę. Gdy ceremonja ta została zakończona, odezwałem się do niego nie bez ironji:
— Panie starszy, no, kogo teraz kasztan wywiezie z Mokotowa? Pan nie dotrzymał słowa, za parę minut będę wolny. Uważaj pan, aby pana nie spotkało to, co pan mnie wróżył.
— Przyjdziecie tu zpowrotem, — odparł pewny siebie. — Kasztan na was tu czeka.
I zaśmiał się szyderczo.
— Zobaczymy, — zawołałem, — kogo kasztan wpierw stąd wyciągnie.
— Zobaczymy, — powtórzył i odwrócił się, rzucając urągliwe spojrzenia w moją stronę.
Słowa jego spełniły się, o czem w trzecim tomie czytelnik się dowie.
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/227
Ta strona została przepisana.