Wyszedłem z tego przeklętego grobowca jak pijany. Wolność, a potem jakby we śnie widok drzew i kwiatów sprawiły, że doznałem zawrotu głowy. Jakiś policjant przeciął mi drogę, co wziąłem za niedobrą wróżbę dla siebie. Przyglądając się to sobie, to przechodniom, pojąłem wówczas jak nędznie wyglądam wobec tych ludzi. Stanąłem, nie wiedząc dokąd skierować swoje kroki. Wstydziłem się zrobić krok naprzód, patrząc, jak ludzie mnie obserwują. O, jakże gorzka jest wolność dla człowieka, który nie wie, dokąd skierować swoje kroki! Świat jesttaki piękny, a ja stoję niezdecydowany, ubrany jak warjat, w starych trepach. Wszystko, co posiadam, otrzymałem w drodze łaski, jakby tym moim dobroczyńcom chodziło specjalnie o to, by z mego ubrania ludzie odrazu mogli odgadnąć skąd powracam.
Spoglądałem beznadziejnie na wszystkie strony, oszołomiony hałasem tłumu, dorożek i aut. Po chwili ruszyłem ulicą Rakowiecką do Marszałkowskiej. Głowa pracowała uparcie, rozmyślając o różnych znajomych na bruku warszawskim. Cały mój kapitał zarobiony przez tyle lat w więzieniu, stanowiło 3. 223 marki. Więc myślałem sobie: jeśli będę żył oszczędnie i rozsądnie, jak to talmud mówi: „Pas ba mełach tej chał a majim bam suro tyszte“ (chleb ze solą jedz, a wodę z umiarkowaniem pij), mogę istnieć jako człowiek uczciwy zaledwie dwa dni. A co będzie dalej?
Zła myśl pośpieszyła na pomoc. Nie wiesz, co będzie dalej, frajerze? Pójdziesz na ulicę Niską do dawnych koleżków i koleżanek, oni ci zginąć nie dadzą.
Całą duszą czułem wstręt przed udaniem się tam; postanowiłem więc przedewszystkiem zwrócić się do patronatu, aby zamieniono mi moją teatralną garderobę na inne ubranie i dano mi jakąś pracę.
Gdym tak szedł przez Marszałkowską, wybijając takt trepami, wyelegantowani ludzie patrzeli na mnie jakoś dziwnie, ustępując mi z drogi. Wreszcie przywlokłem się do bramy Nr. 74 przy ul. Marszałkowskiej, gdzie mieści się poważna instytucja społeczna — patronat.
Wszedłem na podwórze, rozglądam się dookoła pięknego gmachu i wchodzę na schodki naprzeciw bramy, gdzie na drzwiach czytam napisy:
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/228
Ta strona została przepisana.