Na spacerze pan dozorca upodobał mnie sobie i co chwila zwracał mi uwagę. To, że nierówno chodzę, to, że się oglądam lub rozmawiam. Jednem słowem, w ciągu tych paru minut plątania się po podwórku więziennem, zdążyłem już popełnić kilkanaście wykroczeń, co według niego zasługiwało już na wielką karę.
Po powrocie do celi zagłębiłem się w smutnych rozmyślaniach. O, jak podstępni są ludzie! Dlaczego obiecywano nam wolność? Jakże ciężko będzie teraz znowu oswoić się z myślą, że trzeba nadal gnić w tym grobie. Kto wie jak długo...
To okropne, — krzyczałem sam do siebie. Począłem biegać po celi, chwytając się za głowę i wyjąc jak wściekły pies z gniewu. Drżąc na calem ciele, wołałem:
— Poco ja żyję? Czem jest życie dla takiego nędznika, jak ja! Czy żyję poto, by zjeść codziennie pół funta chleba i przetrawić trzy litry zupy?
W napół wyczerpanym mózgu zaczyna się coś dziać. Przesuwają się obrazy z przeszłości. W przyszłość boję się spojrzeć, przeczuwając instynktownie, że jest straszna, może jeszcze straszniejsza, niż przeszłość. Nagle, jakby obcemi rękoma zaczynam nerwowo zrywać z siebie ubranie. Prędkim ruchem skręcam kalesony, włażę na stół. Przeciągam nogawkę przez hak tkwiący w suficie. Haki te pozostały po naftowych lampach, których za rosyjskich czasów używano po więzieniach. Skręciłem pętlę i prędko wciągnąłem ją na szyję. Przed oczyma zamajaczyła mi blada twarz mojej matki; później wysoka postać ojca. Bojąc się, że stchórzę, kopnąłem stół, a sam zawisłem w powietrzu i odrazu straciłem przytomność...
Przyszedłem do siebie dopiero, gdy poczułem zim ny asfalt pod głową; sączyła się z niej krew, kark mnie bolał, zmęczona głowa opadała na piersi. Los był dla mnie nieubłagany; nawet powiesić mi się nie dał. Chciałem po raz drugi spróbować, ale daleki już byłem od myśli o samobójstwie. Tym razem nie starczyło mi odwagi.
Jakże mnie teraz bolało, gdy pomyślałem sobie, że mogłem już nie żyć w tej chwili. Wyobrażałem sobie siebie wiszącego pośrodku celi, jako zimnego trupa. Widzę, jak dozorcy zbiegają się do mojej celi. Każdy patrząc na mnie, rzuca jakąś
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/23
Ta strona została skorygowana.