Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/232

Ta strona została przepisana.

— Ja stąd nie wychodzę. Po obiedzie nikogo tu nie zastanę.
Dama, widząc, że nie ustępuję, zawołała woźnego. Ten zabrał mnie ze sobą, przyniósł marynarkę, spodnie i obuwie. Po chwili byłem ubrany nie mniej oryginalnie jak poprzednio. Powiedziałem też, że chcę się udać aż do Wilna. Wybrałem daleką podróż jedynie dlatego, by sprzedać bilet i mieć parę groszy. Dama wręczyła mi zaświadczenie i — o dziwo — pieniądze na pół biletu. Dostałem też kilo chleba na drogę i pakę przyzwoitych morałów na zakąskę, z czego wcale nie zamierzałem skorzystać.
Do późnej nocy chodziłem zdenerwowany po ulicach Warszawy, dumając, w jaki sposób utrzymać się na wolności. Chodziłem wściekły wielkiemi krokami, podniósłszy kołnierz marynarki, z rękoma w kieszeniach, i kląłem na czem świat stoi. Późną nocą stanąłem przy jednej z bram na ulicy Smoczej. Bramę tę dobrze znałem z dawnych czasów. Mieszkał tu znany paser, którego zwano „Aleksander tretij“. Tam też zamierzałem spędzić noc.
„Aleksander tretij“ przyjął mnie z otwartemi rękoma, skarżąc się na ciężkie czasy. Zachęcał mnie do nowych występów i pocieszał mnie, że pomoże mi się urządzić.
— Dziękuję, nie mam zamiaru więcej kraść. Jutro będę się starał o pracę.
Paser na te słowa wybałuszył tylko oczy. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę.
— Co się z tobą stało? To chyba nie ten sam Nachalnik! Ty a praca, to były dwa bieguny. Dziś tak mówisz, bo jeszcze masz mokotowską grochówkę w żołądku. Chciałbym wiedzieć, jak długo będziesz chodził w tem ubraniu. Wyglądasz jak łachudra, aż mi wstyd. Mogę ci dać nowy garnitur i płaszcz, — mówił z zagadkowym uśmieszkiem na ustach, — ale wiesz przecież...
Zrozumiałem do czego zmierza, więc odparłem:
— Nie chcę twego garnituru i nie chcę więcej ryzykować. Mam już tego dobrego dość. Co ja miałem z tego przeklętego życia w waszym świecie? Gdybym te lata, które spędziłem w murach więziennych, był na wolności i pracował jak każdy uczciwy człowiek, byłbym szanowany i miałbym