cholera weźmie. Ja już mam tego dosyć, — zakończyłem wstając od stołu.
Aleksander tretij ujął mnie mocno za dłoń, pociągnął ku sobie i zawołał, patrząc mi przenikliwie w oczy:
— Słuchaj, Nachalnik. Ty mi się jakoś przestajesz podobać. Może chcesz wstąpić do policji, hę? Tylko przyszły policjant może tak o złodziejach mówić, jak ty mówisz. To hańba dla ciebie, dla takiego urke, jak ty byłeś. Słuchaj mnie, to ci będzie dobrze i nigdy tego nie pożałujesz. Wyśpij się, odpocznij u mnie parę dni, a potem zobaczymy. Kiedy zobaczysz, jak nasi się jeszcze bawią, to wszystkie swoje uczciwe głupstwa wybijesz sobie z głowy.
Zaprowadził mnie do nawpół ciemnego pokoiku, słabo oświetlonego naftową lampką. W kąciku leżały różne towary wątpliwego pochodzenia. Zamknął mnie od zewnątrz i oddalił się.
Upadłem na żelazne łóżko zupełnie wyczerpany. W uszach dźwięczał mi hałas i zgiełk ulicy. Po tak długoletnim pobycie w miejscu spokoju i ciszy nie mogłem oswoić się z gwarem tłumu, hałasem tramwajów, aut, dorożek. To też zasnąć nie mogłem. Wrażenia, jakich doznałem na wolności i słabnąca nadzieja utrzymania się na powierzchni nie dawały mi zasnąć. Przyszłość budziła przestrach w mojem sercu. Żałowałem nawet, że kara moja tak prędko się skończyła i że zostałem zwolniony. Obawa o jutro nasuwała mi okropne myśli. Wreszcie rozmyślając nad wszelkiemi możliwościami ratunku — zasnąłem.
Gdy się przebudziłem, było już dawno po południu. Promienie słoneczne, słabo wdzierając się przez okienko p od sufitem do pokoiku, zachęcały mnie do wstania; ubrałem się więc. Zapukałem do drzwi, a po chwili gościnny gospodarz przywitał mnie z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
— No, jak ci się spało? Pewno lepiej jak tam, co? Chodźno ze mną, śniadanie już dawno na ciebie czeka i ktoś z twoich dawnych znajomych także tu jest.