— Kto taki? — spytałem niechętnie.
— Bądź cierpliwy, zaraz zobaczysz. To twój dobry przyjaciel, a mój klient.
— Jak się masz, Nachalnik, — zawołał ktoś nagle i wziął mnie w objęcia.
Nie byłem zadowolony z tego spotkania. Był to dawny mój wspólnik. Aleksander tretij wiedział, że byliśmy wspólnikami i umyślnie go tu przyprowadził, aby wpłynął na mnie, bym broń Boże nie został frajerem.
Po chwili byłem już zupełnie innym człowiekiem, zapomniałem o wszystkiem, co postanowiłem. Wspólnik przypomniał mi dawne dobre czasy i obiecał, że dopomoże mi stanąć na nogach. Opowiadał mi, że dobrze stoi. Zabrał mie też z sobą do domu na ulicę Pawią, by mnie przebrać w inny garnitur i obuwie, zapewniał mnie bowiem, że mu wstyd, że Urke Nachalnik jest tak nędznie ubrany.
— Wybij sobie wszystkie głupstwa z głowy, — mówił. — Masz czas zostać porządnym człowiekiem, jak będziesz miał 50 lat i kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Tak na gołego to niema interesu, zostaw to dla innych frajerów. Dziś zabawimy się na całego. Musimy oblać twoją wolność i wypić za twoje zdrowie. Głowa do góry, brachu! — Tu nachylił mi się nad uchem. — Mam fajną dziewczynę dla ciebie...
Będąc już pod jego wpływem, mimowoli udałem się do jego mieszkania, żegnany życzeniami przez pasera, bym dobrze zarabiał i nie zapomniał o nim. Ja pierwszy byłem — wołał — który cię przyjął z więzienia i ugościł. Pamiętaj o tem, — powtarzał ciągle.
Po drodze kolega, którego zwano w świecie przestępczym „Brytan“, opowiadał mi o różnych robotach, jakie ma w swoim repertuarze. Mówił też, że tylko ze mną potrafi ich dokonać. Dziś — mówił — porządnego chłopaka trudno znaleźć. Kapuś na kapusiu jedzie i kapusiem pogania.
Wchodząc do jego mieszkania, stanąłem zdziwiony. Nie dowierzałem własnym oczom, — by to była jego żona, jego dwoje dzieci, jego pięknie umeblowane mieszkanie. Brytan widząc moje zdziwienie, zawołał:
— Widzisz, brachu, nie jest jeszcze tak źle. Porządny
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/239
Ta strona została przepisana.