Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/24

Ta strona została skorygowana.

uwagę, jakby to nie był trup człowieka, lecz jakiegoś gada. Słyszę też urągliwe cyniczne zdania pod moim adresem:
— Będzie o jednego zbrodniarza mniej na świecie, — mówi otyły dozorca z twarzą buldoga.
— Wszyscy złodzieje powinni tak skończyć, — dodaje drugi podobny do zakonnika.
Słysząc w wyobraźni, jakie zadowolenie wywoła moja śmierć między moimi opiekunami, do których czułem taką samą nienawiść, jak do swego życia, raz na zawsze postanowiłem, by tej przyjemności im nie robić i samobójczą śmiercią nigdy nie skończyć. Trzeba walczyć o wolność, a nie ustępować dobrowolnie jak tchórz! Złodziej nigdy nie powinien tchórzyć.
Wreszcie dano nam obiad. Nie tknąłem go: obiad był do niczego.
Więźniowie, nie bacząc na to, że zabroniono wyglądać oknem i rozmawiać, na cały głos narzekali, że obiad jest marny. Radzili i namawiali jeden drugiego, by podnieść rejwach i bunt. Jednakże powoli wszystko ucichło. Widocznie brak było zwolenników terroru, — oczekiwali, aż dobrowolnie ich zwolnią.
Ja miałem co jeść, gdyż od dnia wypędzenia Niemców wolno było dostawać jedzenie. Elcia nie zapomniała o mnie i przynosiła mi tego dowoli. Najadłem się więc i wpadłem w głęboką zadumę...

III.

Ciemna noc wigilijna. Siedzimy sobie już drugi miesiąc po opisanych wypadkach spokojnie w swoich norach. Nikt już nie myśli, nie wierzy w cudy. Niektórzy śpiewają sobie półgłosem kolendy; inni przeklinają cały świat ze wszystkimi frajerami, którzy go zamieszkują. Najwięcej tych, którzy biesiadują przy stole obficie zastawionym smakołykami wigilijnemi.
Większość więźniów kontentuje się tem, że na uroczystość tego dnia otrzymali biały chleb i po kawałku kiełbasy. O wolności nikt już nie wspomina. Nareszcie każdy zrozumiał, że