przez zbolałą głowę. Co za okropne, wstrętne życie! Co robić, gdzie spędzić noc, która znowu się zbliża? Czy nie znajdę już na wolności innych opiekunów, którzy udzieliliby mi przytułku, prócz policji?
Siedziałem na ławce, sam nie wiem, jak długo, i rozmyślałem, jak brzydko wygląda ta wolność, do której przez tyle lat tęskniłem. Czułem wstręt do samego siebie. Patrząc na eleganckich przechodniów i uśmiechnięte kobiety, doznawałem wrażenia, że naigrawają się z mojej nędzy. Znienawidzilem siebie i cały świat, a w sercu budziło się pragnienie zemsty. Sam zadrżałem na myśl, że muszę dokonać czegoś takiego, aby zemścić się na tych, którzy przyczynili się do mojego upadku. Upadek mój przypisywałem w tej chwili nawet małym dzieciom, które bawiły się niedaleko mnie i zajadały smacznie słodycze. O, Boże, gdyby tak teraz nagle przyszło trzęsienie ziemi i wszystko, co widzę, zapadło się wraz ze mną, — coby to było za szczęście dla mnie!... Trąbka przejeżdżającego auta wyrwała mnie z zadumy. Zupełnie złamany na duchu i na ciele, upokorzony we własnej świadomości, wstałem z trudem, i szaleńcze pomysły znikły zupełnie z mego mózgu. Patrzyłem na świat już innemi oczyma, oczyma które pragną i uwielbiają życie, życie wolnego człowieka...
Ruszyłem w stronę dworca Wileńskiego z myślą, że tam spędzę noc, noc, która już dawno wzięła w objęcia Warszawę.
Na dworcu dopiero ku mojemu utrapieniu dowiedziałem się od takich samych bezdomnych jak ja, że po dwunastej opróżniają go i zamykają do czwartej nad ranem. Jedyne miejsce, gdzie można spędzić noc, — mówił jeden z moich kolegów po nędzy, — to dworzec Główny. Nie namyślając się długo, razem z innym kolegami udałem się tam.
Jednakże widać nie pisane mi było spokojnie odpocząć. Zaraz na progu dworca przyjęło nas bystre oko policjanta, który natychmiast roztoczył nad nami opiekę. Opieka ta nie pozwoliła nam spokojnie się zdrzemnąć.
Wreszcie nastąpił poranek. Głód skręcał mi wnętrzności tak, że musiałem trzymać się rękoma za brzuch. Koledzy, z którymi przez ten krótki czas zdążyłem się już zbratać,
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/247
Ta strona została przepisana.