okazali mi dużo współczucia. Przekonałem się po raz setny, że nic tak na świecie nie zbliża i nie brata ludzi, jak wspólne nieszczęście. Okazało się, że jeden z trójki, którą poznałem na dworcu Wileńskim, przed miesiącem opuścił Pawiak i także, jak ja, postanowił być uczciwym człowiekiem. Tego, że przez miesiąc żywił się kradzionemi jarzynami i owocami po ogrodach, nie uważał wcale za nieuczciwość. Poczęstował mnie także owocami, któremi miał napełnione kieszenie podartej kurtki. Pozostali dwaj byli bezrobotni, którzy żyli z przypadkowego zarobku na dworcach Warszawy.
Nie opowiadałem wcale kolegom, że z Mokotowa wyszedłem, więc ma się rozumieć mieli mnie za frajera. Jeden nawet zaproponował mi zamianę spodni z dopłatą pół kila kiełbasy i funta białego chleba. Bez wielkich namysłów handel doszedł do skutku, ii wyglądałem teraz zachwycająco. Elegant paryski mógłby mi pozazdrościć mojego smaku. Gdyby mnie wówczas ujrzał jakiś właściciel ziemski, mógłby mnie wynająć abym stanął jako straszydło na jego polu i straszył ptactwo.
Postanowiłem jednak rano z kolegami się pożegnać raz na zawsze. Wiedziałem, że wcześniej czy później zaciągną mnie na owoce czy ogórki. Nie życzyłem sobie, aby za taką „robotę“ dostać się na Pawiak, co było więcej niż możliwe.
Zaczęły się znów nieskończone wędrówki po Warszawie. Po zjedzeniu chleba i kiełbasy, nabrałem trochę sił, a nawet odzyskałem humor. Eleganci warszawscy starali się, by mnie broń Boże nie dotknąć na chodniku. Bawiło mnie to niezmiernie, że kroczę sobie po ulicach Warszawy, a ludzie omijają mnie i ustępują mi z drogi, jak jakiejś wielkiej osobistości. Tak zagłębiony w rozmyślaniach, wlokłem się powoli przed siebie.
W miarę, jak zbliżałem się do jakiejbądź ulicy, doznawałem wrażenia, że idę naprzeciw jakiegoś niebezpieczeństwa, które czyha na mnie z za rogu. Na jednej z bocznych ulic uderzył mnie znany mi zapach świeżego chleba, wyjmowanego właśnie z pieca. To nasunęło mi myśl, żeby wstąpić do tej piekarni, skąd właśnie dolatywał okrzyk piekarczyka, wołającego kogoś.
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/248
Ta strona została przepisana.