więzienna stwardniała od deszczu, jak deska i tarła mi ciało do krwi. Smutny przedstawiałem obraz, a znikąd nie działem nawet przebłysku zbawienia. Ciągle myślałem tylko o jednem: gdzie się tu osuszyć i wypocząć przez noc?
Wreszcie usiadłem na ławce, stałem się obojętny na wszystko. Deszcz lał i nie miał wcale zamiaru przestać. Z nogawek spodni i z rękawów lało się jak z rynny. Jakże chciałem wtedy zmoknąć tak, by się rozpaść, rozpłynąć i przestać istnieć! Urągałem w duchu Bogu, ludziom i sobie. Zrozumiałem wreszcie po raz setny słowa ojca, który mnie zawsze przestrzegał: „Pożałujesz, ale będzie już zapóźno...“
Zrozumiałem teraz, że wszystkie ścieżki i dróżki, które prowadzą do świata ludzi wolnych, są dla mnie raz na zawsze zamknięte. Owładnęło mnie zuchwałe pragnienie zemsty. Otrząsnąwszy się z deszczu rozglądałem się dokoła z myślą, że muszę sobie wreszcie znaleźć jakieś schronisko.
Szedłem przed siebie gryząc zmoczony chleb z pod marynarki. Ludzi na ulicy było z powodu deszczu bardzo mało; tylko policjant, pełniący służbę nocną, stał na rogu ulicy nieruchomo, i jak mi się zdawało, patrzał na mnie. Przemoczony i znużony znalazłem się na jednej z bocznych ulic i ruszyłem przez jakąś bramę na podwórko. Obszedłem długie podwórko, szukając tego, co jak zgóry obliczyłem, gdzieś tu być musiało. W domu tym bowiem był skład rzeźniczy, więc i furgon musiał tu gdzieś być. W rogu podworka przy samym śmietniku stał ów tak poszukiwany przeze mnie dach nad głową. Nie namyślając się długo, położyłem się znużony i przemarzły i po chwili już spałem.
Spałem tak do czwartej czy piątej. Ktoś obok mnie głośno zakasłał i to mnie zbudziło. Nie było jeszcze całkiem jasno, ale wstałem zrywając się prędko. Otrząsnąwszy się, jak pies zbłąkany, wysunąłem się niepostrzeżenie z podwórka. Niebo bladło z każdą chwilą, stając się coraz jaśniejsze i czystsze. Wezbrana w mojej duszy złość na widok rozwiewających się chmur malała z każdą chwilą. Jakaś radość i nadzieja znów wstąpiła we mnie. Zapomniałem o troskach i nędzy i pocieszałem się myślą, że nieraz już było mi o wiele gorzej. Jestem przecież teraz wolny! — uderzyłem się
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/250
Ta strona została przepisana.