Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/266

Ta strona została skorygowana.

Stary wlepił we mnie przestraszony wzrok i splunął kilkakrotnie, powtarzając sam do siebie: „Zwarjował chłopak, zwariował...“
Szedłem w kierunku pól, które ciągnęły się zaraz za miasteczkiem. Starzec stał jeszcze na miejscu, gdy się już znacznie oddaliłem od niego. Żałowałem teraz, że tak brutalnie z nim postąpiłem. Kiedy tak snułem swoje żale przed samym sobą, nagle i nieoczekiwanie, sam nie wiedziałem skąd, zjawiła się moja młodsza siostra, za nią zbliżała się bratowa, na końcu zaś kroczył starzec, wzdychając ciężko.
— Czego wy ode mnie chcecie? — zawołałem.
Bratowa poczęła mnie prosić i błagać, abym wrócił do domu.
— Przebędziesz wszystkie święta, a potem jak zechcesz opuścisz nas. Nie rób nam wstydu, — prosiła niepewna, jak przyjmę jej zaproszenie. Siostra tylko płakała.
Starzec stał na stronie i kiwał smutno głową, a widząc mój upór, chwycił mnie za rękaw mówiąc:
— Zaklinam cię, abyś natychmiast wrócił do domu. To nieładnie zaraz pierwszego dnia tak postąpić. — Tu zwrócił się do bratowej. — A ty pamiętaj, przyjmij go jak brata. Na co wystawiać się na ludzki śmiech? Nieładnie, nieładnie, — powtarzał, ciągnąc mnie jedną ręką, a siostrę i bratową drugą.
Nie było rady. Choć udawałem, że nie chcę wracać, ale w duchu pragnąłem tu odpocząć i odreperować się po tylu latach tułaczki.
Brat chodził jak mruk i tylko zukosa zerkał na mnie. Był on z charakteru i budowy zupełnie podobny do ojca. Zrozumiałem, że obawia się rozmowy ze mną na temat spadku po ojcu.
Wieczorem tego dnia wypadało pierwsze święto Trąbek. Siostry starsza i młodsza uwijały się dokoła mnie, starając się mnie ubrać przyzwoicie w dobry czarny garnitur brata, kapelusz i obuwie. Nielada kłopot miała młodsza siostra z doborem krawata dla mnie. Chciała koniecznie, abym się udał się na wieczorną modlitwę do bóżnicy i przyzwoicie zaprezentował się przed współwyznawcami. Odmówiłem jej stanowczo, wiedząc, że moi współwyznawcy zamiast patrzeć