i znajomych. Teraz jedzie do Warszawy, gdzie zabawi kilka dni, poczem zpowrotem pojedzie do Argentyny, gdzie czekają na nią rozległe interesy.
Rozmowa nasza, jak to bywa, z początku nie kleiła się; później jednak, gdy przekonałem się z kim mam do czynienia, starałem się jej nawet przypodobać. W głowie błysnęła mi natrętna myśl: sam Bóg ci ją zesłał. Skorzystaj z okazji i staraj się ją obrobić. W wyobraźni, która teraz pracowała z natężeniem, widziałem już paczkę banknotów dolarowych w mojem posiadaniu.
W czasie rozm owy, kiedy nie szczędziłem jej komplementów, zachwycając się jej urodą, zawołała śmiejąc się:
— Doprawdy nie wiem wcale, dlaczego się pana zupek nie nie obawiam. Opowiadano mi jeszcze w domu, że w Polsce trzeba być bardzo ostrożną w podróży. Złodziei i bandytów tu nie brak i w każdej chwili można być ograbioną. Tyle mi nagadano o tem, że początkowo obawiałam się wyjechać do Europy. Jednakże postanowiłam się przekonać, czy to jest prawda. Już przeszło sześć miesięcy podróżuję i nikt mnie jeszcze nie okradł. Coprawda w Berlinie zauważyłam jakieś podejrzane typy kręcące się koło mnie, jednakże nikt mi nic złego nie uczynił. Przyjaciele radzili mi, żebym jechała trzecią klasą, gdyż złodzieje przeważnie polują na pasażerów pierwszej i drugiej klasy. Dziś jakoś mało jest pasażerów i jak widzę przyjdzie mi z panem jechać tak do samej Warszawy. Czy pan jedzie bezpośrednio do Warszawy?
— Tak, do Warszawy, — powiedziałem, starając się nie zdradzić radości, jakiej doznałem, usłyszawszy jej szczere czy udane wyznanie. Była chwila, że mi się zdawało, że wie kim jestem i czyta z mojej twarzy myśli, jakie mam w głowie. Jednakże po chwili nabrałem pewności siebie, przekonany, że jedynie z gadatliwości tak się wynurza przede mną.
— Tak, musi pani być ostrożna. Złodziei nie brak; a jak poznają jeszcze w pani cudzoziemkę, będzie jeszcze gorzej. Ale jedzie pani ze mną, niema obawy.
Wstałem na chwilę, udając, że wyglądam oknem, by zaprezentować jej moją muskularną postawę, poczem znów usiadłem już bliżej niej.
Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/277
Ta strona została przepisana.