Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/283

Ta strona została przepisana.

I znów Warszawa. Tego samego dnia zaraz po przyjeździe udałem się do biura adresowego na Placu Teatralnym i tam wreszcie dostałem adres mego adwokata, którego tak poszukiwałem. Zaraz też udałem się na Nalewki 32, gdzie zamieszkiwał.
— Czy tu mieszka adwokat X? — zapytałem kobiety w średnim wieku, jak się domyśliłem, jego żony.
— Tak jest. Czem mogę służyć?
— Gdzie jest mąż pani?
— O tej porze nie przyjmuje nikogo.
— Myślę, że mnie przyjmie i teraz. Proszę mnie przedstawić. Jestem F..., ten sam, którego mąż pani, pan adwokat, okradł w więzieniu.
— Nic nie rozumiem, — zawołała zdziwiona. — Proszę się liczyć ze słowami. Mój mąż jest najuczciwszym człowiekiem pod słońcem. Chyba tu zaszło jakieś nieporozumienie, albo też pan ma gorączkę.
— Pani mąż jest podłym oszustem. Niech pani sobie dobrze przypomni tego więźnia w Łomży w 1919 r., któremu pani miała co tydzień wałówki podawać, za jego spadek po ojcu, który pani mąż wymanił.
— Ach, to pan żyje jeszcze! Ach, ach, niedobrze mi się robi, — zawołała robiąc kilka kroków w tył.
— Tak, to ja. Widzi pani, cholera mnie nie wzięła jeszcze. Wiem, że pragnęliście mojej śmierci w więzieniu. Odrazu, kiedy podpisywałem kontrakt, mąż pani liczył, że długo nie pociągnę. Omylił się jednak. Jestem żywy i zdrów i przyszedłem teraz z wami się policzyć.
Na moje energicznie rzucane słowa, z dalszych pokojów nadbiegły dzieci dorosłe i służąca, na samym końcu zaś ukazał się mąż, blady jak piżama, którą miał na sobie. Patrzyliśmy sobie jedną chwilę w oczy, poczem on uśmiechnął się jadowicie i zawołał:
— Proszę się nie unosić! Nie jest pan w lesie! Zaraz zadzwonię do komisarjatu i zabiorą was, skąd przyszliście.
— Ty k.... twoja mać, — wyrwało mi się, na co zona i córki ulotniły się z pokoju. Zbliżyłem się do niego, chcąc go chwycić za gardło. On jednak odskoczył wtył wołając:
— Ani kroku dalej, bo cię zabiję jak psa!