Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/298

Ta strona została przepisana.

jutro napewno udam się na „robotę“. „Ja tyle pieniędzy włożyłem w ten interes, że już dłużej czekać nie mogę“, powtarzał w kółko. „Wiem, że ty nie jesteś majstrem od takich robót“.
— Dobra, dobra, odczep się już, — odwróciłem się plecami i udawałem, że zasypiam. Paser, widząc, że go nie słucham, zaklął kilka razy pod moim adresem i oddalił się dopiero wtedy, gdy żona jego z drugiego pokoju zawołała, by mi dał spokój.
Gdy tylko odszedł, położyłem się nawznak. Głowa bolała mnie okropnie. Myśli plątały się i walczyły zawzięcie. Myśl zła, najgorsza ze wszystkich, jakie ulokowały się w moim mózgu, wzięła górę. Usiadłem na tapczanie i począłem nerwowo się ubierać. Zamorduję Elcię i siebie i skończę raz na zawsze z tem przeklętem życiem. Jeśli ja nie mogę jej mieć, to ten otyły frajer, jej mąż, także nie będzie jej miał!
Kiedy mówiłem paserowi o rewolwerze, miałem już na myśli wykonanie tego strasznego planu, który teraz dojrzał w mojej przestępczej głowie.
Wstałem pocichutku, rozglądając się po kuchni, coby tu można schwycić takiego, by się nadawało do wykonania planu. Już przekręcałem klucz w zamku, gdy wtem paser zawołał:
— Kto tam? Kto tam?
Nie zdążyłem odpowiedzieć, gdy już stał przy mnie w kalesonach i patrzał na mnie przerażony. Domyślałem się, że podejrzewa mnie teraz, że miałem zamiar okraść go i uciec. Widząc siekierkę, którą trzymałem w ręku, cofnął się wtył otwierając usta, jakby chciał wołać o pomoc.
Zbiegłem po schodach i przesuwając się pod murami pędziłem, by wykonać raz powzięte postanowienie.
Gdy znalazłem się już na ulicy, gdzie stał jej dom i spojrzałem w okna pokoju, wychodzące na ulicę, i rzucające poprzez kotary blade światło nocnej lampki, mordercze narzędzie wypadło mi z rąk. Zrobiło mi się lżej, jakby samochód ciężarowy zdjęto ze mnie. Stałem teraz i nadsłuchiwałem już z zupełnie innemi myślami. Pragnąłem usłyszeć jej głos, ujrzeć ją po raz ostatni, a potem uciec w świat i poddać się