Robiło mi się naprzemian gorąco, to znów zimno. Zmęczona głowa opadła wreszcie na słomianą poduszkę i zasnąłem.
Upłynęło jako tako czternaście dni po rozprawie. Znów zaprowadzono nas do sądu. Antek także tam przybył, już jako wolny obywatel Polski. Podał nam kiełbasę i papierosy, i lusterko, które dobrze schowałem. Dał nam też nieznacznie do zrozumienia, że gotów jest w każdej chwili pomóc nam do ucieczki, jeśli zajdzie tego potrzeba.
Jeden z policjantów zauważył jego tajemnicze znaki i nie dał mu się zbliżyć do nas. W pewnej chwili, wykorzystując moment, Antek szepnął mi do ucha:
— Pamiętaj, w niedzielę podam ci wałówkę i „skoki“.
Policjant zauważył to i odpędził go, grożąc, że go aresztuje, jeśli jeszcze raz zbliży się do nas.
Po ogłoszeniu wyroków zapytano nas, czy nie apelujemy. Nikt z nas nie myślał apelować, jednakże widząc, że ja za nam ową Elci apeluję, oni także podali apelację. Picia bowiem uparcie twierdziła, że apelacja mnie zwolni. Chcąc ją więc pocieszyć, zgodziłem się, wiedząc zgóry, że apelacja tyle mi pomoże, co sześć lat więzienia do poprawy.
Z sądu szedłem dość wesoło. Przyczyniła się do tego Elcia, która zapewniała mnie, że nie zapomni o mnie. Dla więźnia jest to bardzo wiele, gdy ma kogoś na wolności, aby mu podał kawałek chleba. A reszta — jakoś tam będzie.
Niedziela. Zawołano mnie do kancelarji i przy mnie rozpakowano do rewizji dwie paczki z pożywieniem. Zdziwiłem się wielce widząc, że rewizję tę przeprowadza starszy dozorca, krając wszystko na drobne kawałeczki. Przeglądano każdy papierek. Masło roztopili, poczem mieszali nożem, czy nic tam nie ukryto. Ciepłe buty, które, jak zmiarkowałem, podał mi Antek, opukano i oglądano ze wszystkich stron. Pewnie ktoś „zakapował“ mnie, — pomyślałem, — że chcę uciekać i dlatego tak „hipiszują“.
Po zrewidowaniu, kiedy nic nie znaleziono, starszy zbliżył się do mnie i zawołał: