Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/74

Ta strona została przepisana.

— już inny — otworzył drzwi, próbowałem wydostać się z celi. Przemyślałem to wszystko i doszedłem do przekonania, że nic jeszcze takiego nie zaszło. Tylko przez zbieg okoliczności lub kaprys dozorca nie chciał mnie wypuścić na piekarnię. Starałem się wmówić to sobie, a zarazem uczucie strachu, że wszystko się wydało, nie opuszczało mnie.
Dozorca, widząc, że chcę wyjść z celi, zagadnął:
— Dokąd to zmierzacie?
— Na piekarnię, proszę pana, — odparłem śmiało.
— Ja tam nic nie wiem. Marsz do celi. Niech przyjdzie wasz gospodarz. Ja nie puszczę.
Zamknął mi drzwi pod samym nosem i oddalił się.
„A więc wszystko przepadło“ — pomyślałem. Nadsłuchiwałem przy drzwiach, czy mnie nie wołają: Nie wierzyłem jeszcze, że coś zaszło. Wtem usłyszałem głos znajomego, „ blatnego“ dozorcy za drzwiami.
Nie namyślając się dugo, spuściłem dzwonek. Dozorca natychmiast odemknął drzwi.
— Co powiecie dobrego
— Proszę mnie puścić na piekarnię.
— Tak późno? — zapytał zdziwiony.
— Zaspałem trochę. Gospodarz już będzie na mnie krzyczał, — kłamałem, udając pewnego siebie.
— Jazda!
Wyskoczyłem z celi. Ten sam dozorca otworzył mi najpierw pierwszą kratę, potem drugą i podążyłem nadół do korytarza piekarni i kuchni.
Zajrzałem ciekawie przez szybę drzwi do piekarni; jakże się zdziwiłem, widząc, że mój pomocnik już tam jest! Nigdy się nie zdarzało, by go puszczono przedemną.
— Chodźno tu. Dawno już jesteś? — zapytałem podejrzliwym tonem.
Pomocnik nie ruszył się z miejsca. Udawał, że mnie nie widzi i nic nie słyszy. Wbiegłem zdenerwowany do kuchni.
— Proszę pani, — rzekłem do dozorczyni. — Niech mnie pani wpuści do piekarni.
— Ja nie puszczę. Niech przyjdzie gospodarz, to was wpuści.
Spojrzałem niepostrzeżenie na Adelę. Dawała mi jakieś