Strona:Urke Nachalnik - Żywe grobowce.djvu/89

Ta strona została przepisana.

ba i kiełbasę w torbie, czego ty ryczysz? Z głodu nie zdechniesz, nie bój się, — wyrzuciłem ze złością, — zresztą kraść i rabować dobrze ci było, a siedzieć to ci się nie chce frajerze?
Począłem biegać po celi i zatopiłem się w gorzkich rozmyślaniach. Kto wie, jakie cierpienia i przeklęte życie mnie tu czeka. Złość moja wzrastała z każdą chwilą. Stanąłem zły przed Szoferem, który jeszcze cicho jęczał w kącie.
— Przestaniesz ty, ważny bandyto, jęczeć jak stara baba? Chciałbym, żeby cię teraz zobaczyli twoi „dylatorzy“, których ograbiłeś. W ściekaliby się, widząc, jakiem u złodziejom wi oddali pieniądze.
Szofer nic nie odpowiedział i robił swoje. Uderzyłem go z całej siły w twarz, aż wyciągnął się jak długi na asfalcie. Widząc, że i to nie skutkuje, oblałem go zimną wodą, To pomogło. Popatrzył na mnie tak, jakby dopiero co mnie spostrzegł, wstał, otarł sobie twarz i głupkowato wybałuszył oczy patrząc na mnie.
— Za co ty mnie biłeś? — odezwał się i niespodzianie rzucił się na mnie.
Pobiliśmy się nawet mocno. Ponieważ ja byłem silniejszy, widząc, że się jeszcze rzuca, trzymałem go na asfalcie przyciskając kolanami, aż zrezygnował z bójki.
— Puść już mnie! — wrzeszczał. — Już więcej nie będę.
Puściłem. Pomogłem mu odkurzyć się i jakgdyby nigdy nic za chwilę podaliśmy sobie ręce i usiedliśmy wspólnie do śniadania.
Jeden drugiego zrozumiał doskonale. Musieliśmy wyładować żółć, która w nas zbierała. To było właśnie powodem bójki.
Zaraz po śniadaniu przyniesiono nam dwa pęczki witek. Dozorca rozkazał nam je oczyścić i zwrócić gotowe przed kolacją. Chcąc nie chcąc, zabraliśmy się do pracy.
Przy obiedzie Szofer trochę się rozruszał i powoli odzyskiwał równowagę.
— Jak myślisz, — zwrócił się do mnie. — Przebiorą nas dzisiaj, czy nie? Ale psiakrew, — zaklął spluwając przed siebie, — marne obiady dają, sama „wacha“. Człowiek będzie po niej głodny jak pies.