tyzacji. Jako niepodległy mistrz i rzemieślnik słowa, starał się materjał swój poetycki, t. j. słownik, możliwie obficie i inteligentnie wyzyskać. O swym stosunku do słowa, pisał w liście do Koźmiana: «Ja nie mistrz słowa, ale sługa słowa»[1]. Faktycznie był mistrzem i sługą zarazem. Słowo było dlań dokumentem i odpowiednikiem faktu ujęcia nowego terenu zjawisk i opracowania go uczuciowego lub myślowego. Stąd też techniki swej nie stosował automatycznie, i nie wystarczały mu środki już odziedziczone, czy to gdy szło o zasób słownika, czy o znaczenie konwencjonalne słów, czy o konstrukcję formalną zdania. Tkwiło w nim głęboko świadome usiłowanie ulepszania i zbogacania, wysubtelniania, ustalania materjału słownego, któryby służył do wyrażania coraz bardziej skomplikowanej, coraz lepiej podpatrzonej, coraz oryginalniej odczutej rzeczywistości. Stąd to właśnie przebija się wszędzie widoczna tendencja do dysautomatyzacji, do przezwyciężenia nałogów, przyzwyczajeń, frazesów. Że w tym kierunku szedł mozolny trud twórczości Norwida, to tłumaczy się przedewszystkiem jego poglądem na istotę prawdziwej twórczości i roli poety, a także pewnym specjalnym sposobem komentowania mowy, jej genezy i celu.
§ 5. Mimo pokutujących do dziś dnia uprzedzeń co do wartości i udatności prób Norwida w zakresie budowy słowa, naprzekór pretensjom, jakie żywią do niego najbardziej powierzchowni jego czytelnicy, najlepsi znawcy Norwida raczej z uznaniem, a przynajmniej z uszanowaniem patrzą na jego pracę nad słowem. Oto kilka opinij — od najbardziej entuzjastycznego sądu Brzozowskiego do powściągliwego, ale przedmiotowego komentarza Kallenbacha.
Brzozowski: «Słowo Norwida jest jak odpo-
- ↑ Pism Zebranych C. Norwida,(t. A. II, str. 913).