wiedź wieków na pytanie trafunku. Jest ono omszone, poważne i nieprzewidziane... Nie dziwcie się, że słowo Norwida jest tak ociężałe; każdy ruch jest tu jak śmierć. By coś rzec, trzeba w czemś umrzeć; by coć ujrzeć, trzeba pożegnać. Słowa padają z trudem, ach, bo każde szczątkiem jest jakiegoś posągu, kamieniem powały, złamkiem płaskorzeźby»[1].
C. Jellenta[2] nazywa Norwida «największym z artystów słowa i kombinatorów myśli». «Już... sama gra słów, samo schodzenie do źródeł, z których powstały wyrazy złożone, oddzielanie kreską przyrostków, kombinowanie nowych słów złożonych, częste podkreślanie wyrazów, świadczy o licznych intencjach logicznych, o szafowaniu aluzjami, natrącaniami, szczególnie znaczącemi akcentami... Norwid... ma swój pewien symbolizm lingwistyczny, w którym zatraca pierwotną impresję słowa».
K. Bereżyński, który się najwięcej ze wszystkich zajmował się językiem Norwida[3], charakteryzuje neologizmy Norwida stwierdzeniem, że, «jeżeli tworzy wyraz nowy, to nigdy to nie jest dźwięk bez treści, ani ozdoba stylistyczna, ale zawsze nowy wyraz oznacza nowe pojęcie. W ten sposób usiłuje Norwid bardzo często złączyć w jedno dwa pojęcia, których połączenie wyrażało się dotychczas w języku zapomocą dwóch wyrazów — albo zdania całego. To syntetyzowanie pojęć opiera się na przekonaniu, że tak właśnie powstawały wyrazy w języku». Zdaniem Norwida, «język ludzki powstał z monosylabowego języka, wspólnego pra-człowiekowi i zwierzętom. Takie pojęcie o języku dozwala Norwidowi nietylko syntetyzować dwa pojęcia w jednym wyrazie, przez siebie stworzonym, ale także analizować istniejące wyrazy na ich składniki pierwotne, w celu genetycznego objaśnienia».